- GamingCrew.pl
- → Przeglądanie profilu: Eurobercik
Eurobercik
Rejestracja: 21 lip 2012Poza forum Ostatnio: mar 16 2013 01:37





O mnie
Jeżeli nudzi Ci się i chciałbyś coś poczytać, doskonale trafileś!
Witaj na moim profilu!
Nie wiedziałem za bardzo jak wykorzystać stronę "O mnie". Wszyscy mnie znacie i nie ma sensu się rozpisywać. Dlatego postanowiłem, że będę tu zamieszczał opowiadanka o naszym serwerze Minecraft, które sam piszę. Występują w nich gracze i admini serwera Minecrew.pl. Gotowe opowiadania można znaleźć w tym temacie http://minecrew.pl/f...ead.php?tid=16.
Admini nie giną
-Co się stało? –Odpowiedziałem.
-Jak się robi totem? –Zapytał Darken.
-Na blok diamentu połóż tablicę i napisz na niej „totem”.
Chłopak zrobił to, co powiedziałem. Cały jego dom otoczyła żółto-różowa kula energii, rozświetlając teren dookoła. Młodzieniec lekko przestraszony zrobił krok do tyłu, ja zaś powiedziałem do niego:
-Wszystko, co znajduje się w tej kuli jest tylko twoje.
-Dziękuję. –Rzekł nastolatek i dodał –Proszę to wziąć, to dla ciebie w podziękowaniu za pomoc.
Darken trzymał niewielką buteleczkę z niebieskim napojem w środku. Ciecz lekko świeciła. Była to mikstura chwilowej niewidzialności.
-Nie, nie trzeba. Trzymaj, tobie się bardziej przyda. -Odparłem.
Byłem adminem. Admini nie muszą walczyć, bo każdy boi się im podpaść. Są nieprawdopodobnie silni i każdy włada cząstką naszego pięknego świata – Arcadii. Jedni florą, inni fauną, wodą, ogniem, powietrzem, ziemią. Moją mocą jest światło. Jestem w stanie zgasić lub zapalić prawie każdą pochodnię lub lampę. Jako symbol mojej mocy noszę mały naszyjnik w kształcie lampki, która świeci niezbyt mocnym światłem.
Najmocniejszym i największym adminem był xtyro. Władał on wszystkim, mógł w dowolnej chwili zmienić czas, pogodę, prawa fizyki, był on królem Arcadii.
Wszyscy admini mieszkali na Olimpie – ogromnej górze.
-Ależ nalegam! –Prosił chłopak.
-No dobrze, wezmę. –Odpowiedziałem z uśmiechem, wziąłem podarunek i wsadziłem go do kieszeni.
Patrząc, że nic tu po mnie, stwierdziłem, że czas wracać na Olimp.
Ruszyłem więc w stronę zachodzącego słońca i pustynnej wioski, największej na naszym terenie. Dzień powoli się kończył. Cały świat szykował się powoli do snu.
Kilkanaście minut później doszedłem do wioski. Pomimo zbliżającej się nocy, wieś tętniła życiem. W barach siedzieli ludzie, którzy popijając różne napoje i jedząc kolację opowiadali kolegom o ich przygodach. W niektórych oknach świeciło się jeszcze światło – mieszkańcy szykowali się do snu. Centrum naszej wioski – studnia Atrotha – było pięknie rozświetlone.
Słońce zaszło. Stwierdziłem, że muszę wracać na Olimp. W nocy pojawiają się różne potwory, które są silne i potrafią bardzo szybko zabić nocnych łowców czy myśliwych. Wolałbym nie spotkać żadnych strasznych stworzeń, toteż szybkim krokiem ruszyłem w stronę Olimpu.
Jakieś pół godziny później dotarłem do lasu, który pod osłoną nocy wyglądał niepokojąco i mroczno. Księżyc został zasłonięty przez chmurę. Jedynym źródłem światła został mój naszyjnik z lampką. W oddali widać było kontury potworów, które chodziły w kółko rozglądając się za ofiarami. Wśród skupiska stworzeń potrafiłem rozpoznać tylko jedno – endermana. Jest to wysoka na trzy metry kreatura, która potrafi się teleportować. Szczęśliwie zaatakuje tylko wtedy, gdy spojrzy się mu w jego świecące, fioletowe oczy.
Potworów pojawiało się coraz więcej, szczęśliwie w oddali widać już było światła z Olimpu. Przyspieszyłem i doszedłem do góry, a następnie poszedłem ścieżką do małej wioski na szczycie. Po kilku minutach byłem na miejscu.
Widok ze wzgórza był niesamowity. Widać było wioskę pustynną i setki małych domków, których światło chroniło mieszkańców przed wrogimi stworzeniami. Sama wioska adminów także przepięknie się prezentowała. Kilka małych domków, w których mieszkali admini oraz wielka świątynia na cześć xtyra. W środku znajdował się wielki pomnik, a także mieszkanie wielkiego króla Arcadii.
-Cześć! Jak ci minął dzień? –Zawołał do mnie wesoło Atroth, gdy mnie ujrzał, przechadzając się po wiosce.
-Dobrze. –Uśmiechnąłem się. To był kolejny pracowity dzień, pomagałem bezinteresownie wielu osobom, w końcu taka jest rola admina. Sprawić, by każdemu się dobrze żyło na naszych terytoriach.
Atroth jest władcą fauny. Dba o wszelkiego rodzaju zwierzynę, wręcz kocha różne zwierzęta. Sam ma także hodowlę biedronek. Nie cierpiał osób, które zadawały cierpienie zwierzętom.
-Ja także miałem dziś dobry dzień. Pomogłem wielu osobom.
Po krótkiej rozmowie, w której przekazaliśmy sobie, co dokładnie robiliśmy, udałem się spać. Przed snem spojrzałem się jeszcze w piękne, gwiaździste niebo, gdzieniegdzie zakryte pojedynczymi chmurami. Wyglądało wspraniale. W nocne światła i panoramę Arcadii mógłbym się czasami wpatrywać godzinami.
Obudziłem się. Spojrzałem na mój zegarek. Pokazywał wschód słońca. Najwyższy czas zwlec się z łóżka i ruszyć pomagać ludziom.
Wstałem więc i odsunąłem zasłony, spodziewając się zobaczyć wielką pustynię na tle porannego nieba. Zdziwiłem się jednak, gdyż ujrzałem noc. Zamgloną i zachmurzoną. Z niedowierzaniem przetarłem oczy i spojrzałem na zegarek. Wskazywał wschód słońca.
Czy to sen? A może zegarek się zepsuł? Ubrałem się szybko i wyszedłem z domu. Ujrzałem zaniepokojonego Atrotha i marqosa12, władcę ziemi. Chodzili zdenerwowani w kółko i coś mruczeli.
-Cześć. –Niepewnie zawołałem. Spojrzeli się na mnie z milczeniem, lekko zaskoczeni.
-Która jest godzina? –Kontynuowałem.
-Około dziewiątej rano. I w tym problem. –Powiedział Atroth. Już miałem się zapytać, co się stało, ale marqos12 dodał:
-Powinien już dawno być wschód słońca, ale z jakiegoś powodu dalej jest noc. Niepokoimy się, co się dzieje.
-To może chodźmy do świątyni zapytać xtyra? –Zasugerowałem.
-Już byliśmy. Niestety, nie widzieliśmy go. –Powiedział ze smutkiem Atroth.
Nagle ze świątyni wyszedł Cinek. Cinek podobnie jak ja jest adminem, odpowiedzialnym za florę. Potrafi robić z roślinami istne cuda, które są po prostu nie do opisania. Zawołał cicho:
-Przeszukałem cała świątynie. To na nic. Tyra tam nie ma.
-Niedobrze, bardzo niedobrze. Jesteśmy zdani tylko na siebie. -Rzekł zaniepokojony Atroth.
Doskonale rozumiałem jego zdenerwowanie. Coś zakłóciło bieg dnia i nocy, i to poważnie.
-A może jest w pustynnej wiosce? –Zapytałem.
-Najprawdopodobniej, na razie nie zdecydowaliśmy się tego sprawdzić. –Odrzekł poważnie marqos.
-To może ja sprawdzę? –Zaproponowałem. Wycieczka do wioski pustynnej w mgle i ciemnościach jest bardzo niebezpieczna, ale myślę, że sobie poradzę.
-Dobrze. Większość adminów jeszcze nie wstała, jedynie endooo i wodny91 gdzieś zniknęli. –Powiedział Atroth.
-Pewnie wstali wcześniej. Możliwe, że właśnie szukają Tyra. Pójdę poszukać Tyra, wyślę wam kulę światła, jeżeli będzie w wiosce. –Powiedziałem. Jako władca światła wysłanie do kogokolwiek małej świecącej kulki nie stanowiło problemu. Atroth skinął głową, ale Cinek przerwał:
-O nie Bercik. Sam nigdzie nie pójdziesz. To zbyt niebezpieczne w takich warunkach pogodowych. Idę z tobą.
-Nie ma problemy, pomoc się przyda. –Uśmiechnąłem się.
Ruszyliśmy więc. Po drodze napadło nas stado zombie i creeperów, na szczęście bez problemu pokonaliśmy stwory. Doszliśmy do wioski. Przy studni Atrotha stał zaniepokojony Tyro, a także wodny, władca wody i endooo, specjalista od mroku i ciemności. Nie wyglądali na zadowolonych. Puściłem do Atrotha kulę światła, a xtyro zauważył to i zawołał:
-Bercik! Cinek! Dobrze, że przyszliście.
-Co się tutaj dzieje? Czemu słońce nie wschodzi? –Prawie krzyknął Cinek.
Tyro spokojnie, ale z pewnym smutkiem w głosie powiedział:
-Widzicie, dotychczas ukrywałem przed wami pewną ważną wieść.
Cinek otworzył usta ze zdziwienia, ale nasz król kontynuował:
-Nie jestem jedynym królem tej krainy. Arcadią rządziła jeszcze moja siostra, Gwiazdka.
Coraz więcej ludzi niepewnie kręcących się po wiosce podeszło trochę bliżej, aby posłuchać. Tyro westchnął i kontynuował:
-Tworzyliśmy razem tą krainę. Ja tworzyłem dzień, światło, słońce, ona zaś ciemność, mrok, księżyc, gwiazdy i noc. Niestety, pewnego dnia coś się z nią stało. Nie wiem dlaczego, obraziła się na mnie, że dzień jest lepszy od nocy i próbowała mnie zupełnie zabrać mi moc, sama rządzić światem. Psuła wszystko, niszczyła i dodała złe potwory pojawiające się w nocy, zniszczyła dzień, atakowała niewinne osoby. Stała się zagrożeniem dla Arcadii. Byłem zmuszony zamknąć ją w kuli mocy pod skałą macierzystą. Nie wiem, czemu nagle tak jej odbiło. Była miła i spokojna, ale w kilka dni stała się takim zagrożeniem dla świata, że z ciężkim sercem byłem zmuszony uwięzić ją.
W tym momencie endooo dodał:
-I wydostała się, sprawiła, że ciągle jest noc, i prawdopodobnie będzie starała się nas pozbyć za wszelką cenę.
Sprawa była poważna. Jeżeli dobrze zrozumiałem, Gwiazdka ma taką moc jak Tyro – czyli może błyskawicznie zniszczyć cały, piękny świat. A zaczęła od dnia.
-Ktoś musi tam pójść i spróbować ją skłonić do zmiany zdania. W przeciwnym razie trzeba będzie z nią walczyć, a bardzo tego nie chcę. –Powiedział smutno Tyro.
-Ja mogę pójść. –Powiedziałem. Dziś miałem dziwną chęć na ryzykowanie. Ku mojemu zdziwieniu xtyro się zgodził i rzekł spokojnie:
-Idź tam, Bercik, spróbuj ją przekonać. Masz moc światła, może to coś da. Inaczej będziemy musieli zmusić ją siłą, żeby nie niszczyła świata. To jest moja siostra, nie chciałbym tego robić. Rozumiecie zresztą.
-Jeżeli trzeba będzie walczyć, cały klan Sparta jest w gotowości –Wtrącił się Lugward. Lugward był jednym z niewielu ludzi posiadającym urywek mocy admina. Nie jest nieśmiertelny, ale ma nadludzką moc, w tym przypadku siłę. Lugward jest założycielem klanu Sparta i wraz ze swoim bratem, Astelixem, włada nim tak, że błyskawicznie stali się najsilniejszymi ludźmi w naszej krainie. Czy jednak ich siła starczy na kogoś tak silnego, jak Gwiazdka?
-Walczyć będziemy, jeżeli Bercik nie wróci. Idź już, Berciku. Na północy powinien być jej pałac. Proszę cię, wymyśl coś, żeby ją przekonać. –Rzekł xtyro.
-Postaram się. –Powiedziałem, ale tak naprawdę sam nie wierzyłem w moje słowa. Ale nie mogę zawieść Tyra. Dodałem jeszcze:
-Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
I odszedłem, kierując się na północ.
Po jakiejś godzinie drogi przez pustynię ujrzałem ogromny pałac, otoczony fosą wypełnioną lawą. Zbudowany był z obsydianu i bloków diamentu, oraz dziwnego żółto-różowego materiału, którego nie znałem. Podchodząc do zamku czułem coraz większy niepokój. Czy Gwiazdka już wie, że się zbliżam? Czy zaatakuje mnie, nim zdążę cokolwiek powiedzieć? Zacząłem się lekko bać, ale teraz już za późno na odwrót. Przynajmniej jeżeli zginę, zrobię to za krainę, w której od urodzenia mieszkam i w której jestem adminem.
Doszedłem do zamku. Stabilny kamienny most prowadził nad fosą do otwartej bramy. Czyżby królowa nocy oczekiwała gościa? Niepewnie przekroczyłem most i stanąłem w bramie. Powoli, krok po kroku wszedłem do środka. Starałem się być cicho. Nagle usłyszałem jakiś dźwięk. Wstrzymałem oddech. To było lekkie uderzenie szkłem o jakiś twardszy materiał, kamień lub drewno. Rozejrzałem się, gotów w każdej chwili do ucieczki. Po dłuższej chwili ruszyłem przed siebie, dalej starając się być bezgłośnym i niezauważalnym.
W pewnym momencie doszedłem do masywnych drewnianych drzwi. Delikatnie pociągnąłem za klamkę i uchyliłem wrota. Zza drzwi dotarła łuna mocnego światła. Uchyliłem wrota troszkę bardziej i wychyliłem się żeby sprawdzić, co jest w pomieszczeniu, do którego doszedłem.
Ujrzałem przepiękne pomieszczenie. Wyglądało na salę tronową. Ogromny tron z obsydianu, otoczony dwoma drewnianymi stołkami. Na jednym z nich stał kieliszek z czarnym, niedopitym, błyszczącym napojem. Chyba to była jakaś mikstura, ale nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek, którą znam, była czarna.
Za tronem wisiał ogromny obraz endermana trzymającego obsydian, a za nim gwieździste niebo. Przypominało mi widok zza okna, gdy szedłem spać.
-Czego tu szukasz? –Usłyszałem nagle kobiecy głos. Gwałtownie odwróciłem się i ujrzałem młodą kobietę z czarnymi, długimi włosami i białymi, pustymi, świecącymi oczami. Jej skóra była blada.
Przestraszyłem się i zamarłem w miejscu. Nie mogłem się ruszyć i nic powiedzieć, mimo że chciałem. Ze strachu straciłem panowanie nad ciałem. Mogłem jedynie patrzeć się na mroczną postać Gwiazdki, która spoglądała się na mnie, stojąc nieruchomo.
-Czego tu szukasz? –Powtórzyła nieco głośniej. Chyba zaczynała się niecierpliwić i irytować, ale na szczęście trochę oprzytomniałem i zapytałem się zaniepokojonym głosem:
-Czy to ty jesteś Gwiazdka?
-Tak, to ja. A ty, kim jesteś?
-Jestem Bercik.
-Po co tu przyszedłeś? –Zapytała i na to pytanie nie miałem odpowiedzi, ale szczęśliwie dodała:
-Czy przyszedłeś tu, aby powiedzieć, że noc jest wspaniała i powinna być cały czas, a ja powinnam być królową i obalić Tyra?
-Tak. –Natychmiast odpowiedziałem. –Noc jest piękna. Nic nie może się równać z gwiazdami na nocnym niebie i przepięknym księżycu. Patrząc z oddali na miasta i domy można się zahipnotyzować pięknem ich świateł. W dzień tego nie ma.
-Dokładnie. –Odpowiedziała. –Ale ludzie tego nie rozumieją. Zostali nauczeni przez adminów, Tyra i innych takich, że noc jest okrutna, że jest straszna, że trzeba ją przespać, zaś dzień jest wspaniały.
Coraz bardziej zaczynałem myśleć, że Gwiazdka nie zdaje sobie sprawy, że ja właśnie jestem adminem, który zresztą przyszedł tu, żeby ją powstrzymać, ale ponieważ jak dotąd odnosiła się do mnie przyjaźnie, może uda mi się coś zrobić, by ocalić dzień.
-Dzień też jest piękny, ale nie rozumiem, dlaczego ma być lepszy od nocy.
-Bo kto sprawuje władzę nad dniem? Tyro! A Tyro jest jednym wielkim samolubem, zamknął mnie pod światem żebym mu nie przeszkadzała opowiadać kłamstwa o nocy.
Słuchając tego niezbyt chciało mi się wierzyć, że Tyro jest samolubny. Przecież jest dobrym władcą, któremu zależy jedynie na dobru innych.
-Usiądź ze mną do śniadania. –Zaproponowała Gwiazdka. –Cieszę się, że jest chociaż jedna osoba, która mnie rozumie.
Kolejne kilka godzin przegadałem z królową nocy o różnicach między dniem a nocą. Coraz bardziej udawało mi się ją przekonywać, że dzień i noc powinny być równe i nie może być tylko noc. Ona jednak upierała się, że musi się najpierw zemścić na swoim bracie.
Przyjemnie się z nią rozmawiało, zadowolona była z tego, że ktoś docenia jej starania, by noc była jak najpiękniejsza. Rozmawiając z nią zupełnie zapomniałem o upływie czasu i przesiedziałem u niej kilka, a może kilkanaście godzin, rozmawiając o różnych rzeczach i robiąc przerwy na posiłki.
Przypomniało mi się nagle, że xtyro przed moim odejściem powiedział, że jeśli nie wrócę, wyśle tutaj wojsko. A mnie nie było naprawdę długo. Jak pójść ich poinformować o tym, że dobrze mi idzie, a jednocześnie nie stracić zaufania Gwiazdki?
Niestety, nie wymyśliłem nic. Podczas kolacji wpadła na salę tronową masa ludzi, a za nimi Lugward i Jacolplacol, który zawołał:
-Nie martw się Bercik, uratujemy cię!
-Ale mnie nie trzeba… -Zacząłem mówić, ale już nie dokończyłem, gdyż nagle przez ściany zaczęły wlatywać withery i atakować mieszkańców Arcadii, a Gwiazdce oczy zaczęły się bardzo świecić. Złożyła ręce i puściła z nich piorun we mnie. Gdy już był blisko mnie, nagle trafił go drugi piorun i zabrał ode mnie.
-Tyro! Ty podły samolubie! Twoja władza dobiegła końca! –Wrzasnęła Gwiazdka, a xtyro krzyknął do wszystkich:
-Uciekajcie!
Ale ja nie mogłem uciekać. Stałem jak zahipnotyzowany i patrzyłem jak Gwiazdka ostrzeliwuje Tyra piorunami, a on broni się polem siłowym. Niestety, pole siłowe wkrótce zostało zniszczone a xtyro porażony prądem. W tym momencie wbiegł do pomieszczenia Susek i zaczął ostrzeliwać z łuku Gwiazdkę, a ja zacząłem uciekać.
-Złapię cię, zdrajco! Pożałujesz za to, że ze mną zadarłeś! –Krzyknęła Gwiazdka, ale wcale nie przyjemnym, dziewczęcym głosem a jakimś takim strasznie niskim i zmutowanym.
Rzuciłem się na schody prowadzące na mury pałacu, a Gwiazdka strzelając piorunami za mną. Czułem, że zaraz mnie dogoni i pokona.
W tym momencie przypomniałem sobie o prezencie od Darkena – miksturze chwilowej niewidzialności. Włożyłem rękę do kieszeni i nie przestając wbiegać po schodach wyjąłem buteleczkę i napiłem się napoju. W tym momencie zniknąłem, wraz z cała zbroją. Widać było, że Gwiazdka jest zdezorientowana, ale wciąż biegła po schodach, miotając piorunami na lewo i prawo. Ja także biegłem do przodu. Nie miałem innego wyjścia, inaczej trafiłbym na królową nocy i jej ostrzał piorunów.
Wbiegłem na mury. Widać z nich było pustynię i kilka osób walczących z witherami. Nie miałem jednak czasu rozglądać się, wyciągnąłem miecz, trzeba będzie walczyć. Niestety, w tym momencie moja niewidzialność się skończyła, a Gwiazdka natychmiast strzeliła z rąk piorunem w moją stronę. Zasłoniłem się mieczem. Piorun popchnął mnie do tyłu, przewracając mnie, ale odbił się od miecza i trafił w Gwiazdkę, odpychając ją gdzieś daleko i generując okropnie jasne światło.
I w momencie upadku chyba na chwilę omdlałem, miałem krótki sen. Gwiazdka, która razem z Tyrem stwarza świat. Uczy się swojej mocy. Testuje pioruny. Niestety, trafia w obsydian, który odbija jej promień w nią samą. Pod wpływem naelektryzowania Gwiazdka zupełnie się zmienia. Zaczęła być okropna i niedobra względem swojego brata, co zmusiło go do uwięzienia królowej nocy. Tyro nie wiedział, że to przez trafienie piorunem. Teraz zaś, gdy Gwiazdka ponownie została trafiona, znów jest normalną, wesołą dziewczyną.
Obudziłem się. Miałem wrażenie, że to, co ujrzałem to nie był sen. Zacząłem szukać Gwiazdki. Spadła z murów i trzymała się pochodni, by nie spaść do fosy pełnej lawy. Szybko do niej podbiegłem. Jej skóra już nie była blada, a jej oczy były już zwykłymi, zielonymi oczyma, które patrzyły się teraz na mnie z nadzieją na ratunek.
Wyciągnąłem rękę by uratować Gwiazdkę – tą prawdziwą Gwiazdkę. W tym momencie świsnęła strzała, która trafiła królową nocy w rękę, a ona puściła się pochodni i spadła do fosy. Rozległ się syk, a Lugward trzymający zaklęty łuk zawołał:
-Nie martw się Bercik! Już po wszystkim! Jesteś bezpieczny.
Nie odpowiedziałem. Z milczeniem wyszedłem z pałacu.
Wracaliśmy ze zwycięskiej bitwy. Rozpoczynał się wschód słońca. Wszystko wróciło do normy. Wszyscy byli szczęśliwi. Wszyscy poza mną. Tyra nieprzytomnego Cinek i marqos12 nieśli na noszach. Był nieprzytomny, ale poza tym nic złego się mu nie stało.
Susek zauważył, że jestem coś nie w sosie i wcale nie cieszę się ze zwycięstwa, ale nie odważył się zapytać, co się stało.
Przede mną szli Atroth i Lugward. Rozmawiali ze sobą:
-Gwiazdka już więcej się nie pojawi. –Mówił Lugward, dumny z tego, że uratował świat.
-Kiedyś wróci. Ona jest adminem. Admini nie giną. Oni tworzą świat, a brak choć jednego z nich spowodowałby koniec świata. Ona gdzieś jest. Gdzie, nie mam pojęcia, ale kiedyś wróci.
Na słowa Atrotha poczułem się raźniej. Ona kiedyś wróci, a wtedy razem z Tyrem będzie rządziła Arcadią. Bo admini nie giną.
Zaraza

Część pierwsza: Początek
Był środek dnia. Jasne słońce było na środku nieba i świeciło, ogrzewając pustynię. Przechadzałem się w zwykłym ubraniu, trzymając jedynie łuk z kilkoma strzałami i diamentowy nóż. Było zdecydowanie za gorąco, by mieć na sobie zbroję.
Właśnie wychodziłem w pustynnej wioski, centrum naszej pięknej krainy, Arcadii. Pomiędzy budynkami było mnóstwo ludzi. Jedni sprzedawali swoje wyroby za szmaragdy – walutę na naszych terenach. Inni szykowali się do polowań na dzikie zwierzęta, jeszcze inni po prostu spacerowali sobie między niewielkimi domkami, podziwiając piękne piaskowcowe budowle i słynną studnię Atrotha, z której wszyscy czerpali wodę pitną do wiader. Ponieważ na pustyni ciężko o wodę, Atroth, władca zwierząt, zrobił studnię, która sprowadza wodę kanałami z dalekich krain, zapewniając dostatek osobom mieszkającym na pustyni. Gdyby tej studni coś się stało, byłby poważny problem ze znalezieniem czegoś do picia.
Wychodząc z wioski, nazwanej przez niektórych spawnem, ujrzałem wieżowiec. Była to ogromna hodowla roślin kakaowca, którą zarządzał admin Crafcik, władca tej właśnie rośliny. W budynku można było kupować kakao, a także wyroby kakaowe, czekolady, torty i ciastka. Pod ziemią zaś znajdowało się mnóstwo hodowli, fabryk, do których wstęp miały jedynie uprawnione osoby. To tam znajdowała się skomplikowana maszyneria która umożliwiła wytworzenie warunków do hodowli rośliny kakaowca. Sam, jako admin, byłem tam niewiele razy. Widziałem tam ogromne drzewa na wielkich polach. Crafcik mówi, że to takie drzewa wydają owoc kakaowca.
Po kilku minutach doszedłem do wieżowca i wszedłem do środka. Wewnątrz jak zwykle panował tłok. Wszyscy chcieli zakupić jakieś wyroby z kakaowca, albo też wypić kakao. Podszedłem do recepcji, w której siedział HEROS.
-Witam, ja do Crafcika. –Powiedziałem.
-Imię? –Zapytał recepcjonista, nie podnosząc głowy.
-Bercik.
W tym momencie dotychczas zaspany i znudzony HEROS podniósł głowę a potem wstał i zaczął mnie witać. Otworzył mi także białe drzwi z karteczką „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Wszedłem powoli do środka. Ujrzałem pomieszczenie z wielką szybą, przez którą widać było drzewa i mnóstwo maszynerii dbającej o rozwój plantacji kakaowca. Przed szybą stała mała etażerka ze złotą figurką owocu kakaowca.
Tymczasem do pomieszczenia wszedł Crafcik i powitał mnie:
-Siema Bercik, co tam u ciebie?
-Dobrze. –Odpowiedziałem. –Przyszedłem cię odwiedzić. Jak tam twoja plantacja?
-Świetnie. W ostatnim tygodniu udało się otworzyć kolejną halę, na której będzie rosło kakao.
Crafcika nie widywałem zbyt często. Podczas gdy wszyscy admini mieszkali na Olimpie i wieczorem szli spać do swoich małych domków, tak władca kakao mieszkał w budynku, w którym była cała plantacja i wszystkie sklepy. Góra adminów była na tyle daleko, że codziennie musiałby chodzić kilka godzin. Dlatego na Olimpie bywał naprawdę rzadko. Przez kolejne godziny Crafcik pokazywał mi plantację, rozmawiając jednocześnie o przeróżnych rzeczach. W pewnym momencie pokazał mi ogromną maszynę, składającą się z rur, komputerów i wiatraków.
-To urządzenie dba, by we wszystkich halach plantacyjnych było świeże powietrze. Coś jak wentylacja.
-Rozumiem. –Powiedziałem, przyglądając się maszynie. Zdaje się, że musiała regulować temperaturę i wilgotność powietrza, co wyjaśniało, dlaczego jest taka wielka.
Po wielu godzinach zwiedzania podziemi wieżowca nadszedł czas rozstania. Pożegnałem się z Crafcikiem, on poprosił, bym przyszedł jutro, przygotuje mi trochę wyrobów z kakaowca. Uwielbiam smakołyki, więc ucieszyłem się i obiecałem, że jutro przyjdę odebrać paczkę. Zgodziłem się. I tak musiałem iść jutro do wioski pustynnej, by załatwić kilka spraw, a budynek władcy kakao był niedaleko.
Po kilkunastu minutach wracałem na Olimp. Nadchodziła noc. Robiło się coraz zimniej. W dzień na Arcadii panuje okropny upał, wieczorami zaś robi się strasznie chłodno, a temperatura wynosi czasem mniej niż pięć stopni. Wolałem szybko wrócić do mojego małego domku na górze, gdyż nie chciałbym doświadczyć mrozu, nie mając żadnego ciepłego ubrania. Widząc, że słońce coraz bardziej zbliża się do linii horyzontu przyspieszyłem.
Po kolejnych kilkunastu minutach wchodziłem już po schodach prowadzących na Olimp. Gdy doszedłem do góry, znalazłem się w niewielkiej wiosce, w której mieszkają admini. Nikogo jednak nie spotkałem. Widocznie władcy różnych części świata siedzieli sobie w domach albo podróżowali jeszcze po Arcadii. Ruszyłem do mojej chatki.
Wszedłem do środka i zamknąłem drzwi, a następnie zapaliłem światło. Światło było moją mocą, noszę na szyi niewielką lampkę jako symbol tego, nad czym władam.
Usiadłem na łóżku, zmęczony nieco podróżą, a potem wziąłem jakąś książkę o Herobrine i zacząłem czytać. Herobrine według legendy to postać podobna do ludzi, jednak mająca puste, białe oczy. Zabija spojrzeniem i chce zniszczyć świat. Ale wiadomo było, że to tylko bajka. Taka postać nie mogła istnieć.
Mimo wszystko ciekawie czytało się różnorakie historie o walkach z tym stworzeniem. Ludzie wymyślali przeróżne opowieści, które rzadko kiedy kończyły się dobrze. Ponieważ lubiłem czytać horrory, takie książki były dla mnie.
Przeczytałem siedem rozdziałów. Herobrine przejął władzę nad adminami i kazał zaatakować im spawn. Ponieważ było już późno stwierdziłem, że czas iść spać. Położyłem się, zgasiłem światło, przed snem spojrzałem za okno. Widać było gwiaździste, bezchmurne niebo. Identyczne widziałem dzień przez tym, jak przyszło mi walczyć z siostrą Tyra, Gwiazdką. Gdy udało jej się wrócić na stronę dobra, dzielny wojownik Lugward myśląc, że królowa nocy chce mnie zaatakować, strzelił do niej z łuku, a ona wypadła z muru i wpadła do fosy pełnej lawy. Ale admini nie giną i ona kiedyś powróci. Chciałbym, by zrobiła to jak najszybciej. Jak szczęśliwy byłby xtyro, gdyby ujrzał swoją siostrę, która już nie będzie atakować, ale wspólnie rządzić Arcadią. Zresztą, myślę, że nie tylko on byłby szczęśliwy.
Zasnąłem.
Następnego dnia obudziłem się wcześnie rano. Wziąłem prysznic, ubrałem się i wyszedłem z domu. Szykował się kolejny przyjemny dzień, zwłaszcza, że Crafcik miał dla mnie wyroby z kakao. Uwielbiam różne smakołyki.
Poszedłem do świątyni Tyra zjeść śniadanie. Admini jedli śniadania w budowli wzniesionej na część króla Arcadii. Tam zawsze czekał pokarm, którym mogli się posilić.
Gdy skończyłem posiłek ruszyłem do wieżowca Crafcika, bawiąc się po drodze niewielką kulą światła. Jako władca tej części świata mogłem robić takie rzeczy.
Po godzinie drogi doszedłem do spawnu. Jak zwykle był tam duży ruch, większość osób kierowała się do budynku kakao – tak jak ja. Przy piaskowcowych blokach jak zwykle były rozstawione stragany, na których kupić można było najróżniejsze rzeczy.
Kilka minut później znalazłem się w budynku Crafcika. Zauważyłem go stojącego przy recepcji wraz ze zdenerwowanym HEROSEM, a także skupisko ludzi pytających, co się stało. Przepchnąłem się jakoś do władcy kakao, przywitałem się i zapytałem, czy wszystko dobrze.
W tym momencie HEROS wyciągnął spod biurka worek z różnymi smakołykami, a Crafcik spojrzał się na mnie posępnie i powiedział:
-Jakiś zombie dostał się do wentylacji i zatruł największą plantację. Szczęśliwie jest jeszcze mnóstwo mniejszych, więc kakaowca będzie tylko trochę mniej, ale wszystko musi być szczelnie zamknięte, by skażenie nie wydostało się.
Kontakt z zombie groził zatruciem, które po pewnym czasie przemieniało ofiarę w bezmyślnego, nieśmiertelnego, zielonego potwora. Dlatego wszyscy łowcy bali się napotkać nieumarłego na swojej drodze, a gdy go zauważyli, atakowali łukami, kuszami, nigdy nie podchodzili z bliska. Toteż jeżeli zombie zatruł plantację kakao, nikt nie mógł go jeść, gdyż nie wiadomo, co się stanie z jedzącym po spożyciu. Zatrucia zombie nie dało się już w żaden sposób cofnąć.
-Dobrze, że tylko jedna z tych plantacji jest zatruta. –Powiedziałem.
-Większego problemu dla reszty to nie robi, pod warunkiem, że skażone drzewa będą oddzielone od reszty świata. Powietrze także mogło ulec przemianie, przecież rośliny produkują tlen w fotosyntezie. Dlatego dojście do tej farmy jest z każdej strony zamurowane Obsydianem, by nikt tam nie wszedł.
Trzeba było przyznać, że Crafcik miał głowę na karku i wiedział co postąpić w tak nieprzyjemnej sytuacji.
Dzisiaj niestety nie rozmawiałem długo z Crafcikiem. Musiał odpowiadać na mnóstwo pytań od różnych osób, co z ich zamówieniami, czy to koniec kakaowca na Arcadii, czy na pewno wszystko jest zabezpieczone. Dzień więc spędziłem na chodzeniu po pustyni i pomaganiu ludziom w budowie domków czy zabezpieczeń. Wieczorem wróciłem na Olimp i poszedłem spać, mając nadzieję, że Crafcikowi wszystko się ułoży.
Następnego dnia z ciekawości poszedłem do biurowca, w którym było hodowane kakao, by zobaczyć, co tam u Crafcika. Niestety, już we wiosce widać było, że budynek został odgrodzony taśmami, a ludzie trzymają się z daleka od budynku. Nie wiedziałem, czemu, ale ufając tłumowi, też trzymałem się z dala od budynku. W pewnym momencie napotkałem zdenerwowanego Crafcika. Podszedł do mnie i bez powitania zaczął tłumaczyć:
-Tragedia. Jakiś zdrajca w nocy przebił diamentowym kilofem ściany obsydianowe i przez to skażone powietrze mogło wydostać się na zewnątrz. Czekam na władcę powietrza, którym jest Legend986. Może on jakoś cofnie to skażenie.
Ale Legenda nigdzie nie było.
Cały dzień spędziłem na spawnie pilnując, by nikt nie zbliżał się za bardzo do budynku. Wieczorem przybył Legend i wszedł do środka budynku, by cofnąć skażenie. Wyszedł, twierdząc, że już jest dobrze.
Noc spędziłem jak zwykle na Olimpie. Następnego dnia budząc się, usłyszałem dźwięk zombie. Jeszcze w piżamie, wygrzebałem mój diamentowy nóż i wyjąłem z szuflady łuk. Upewniłem się, że drzwi są zamknięte, a następnie powoli wychyliłem się przez okno. Zobaczyłem… Legenda! Z tą różnicą, że był jakiś taki dziwny, zielony. Czyżby… Nie, to by było straszne. Czy Legend986 zamienił się w zombie?
-Bercik, chowaj się. –Usłyszałem donośny głos. Schowałem się więc, a następnie usłyszałem szamotaninę i warczenie zombie. Później warczenie ustało, a mnie zawołał xtyro, bym wyszedł z mieszkania. Zrobiłem to, trzymając nadal łuk i diamentowy nóż. Nie byłem pewien, czy na zewnątrz jest bezpiecznie.
Odkluczyłem drzwi i lekko je uchyliłem. Przed moim domem stał Tyro. Za nim kilku adminów trzymało związanego, zielonego Legenda, który krzyczał coś.
-Chodź. –Powiedział Tyro. Wyszedłem z domu i zamknąłem drzwi.
-Co się stało? Co się stało z Legendem?
-Zamienił się w zombie.
-Co? –Zapytałem z niedowierzaniem. Legend986, bardzo silny admin, który władał tak potężną mocą… Zamienił się w zielonego potwora? Przecież zaraz zapanuje chaos.
-Wydaje mi się, że skażone powietrze wydostało się z budowli Crafcika, a Legend wcale nad tym nie zapanował, tylko sam się zaraził. Ktoś musi szybko pobiec na spawn upewnić się, czy nasz admin jest jedyną ofiarą. –Powiedział xtyro. Właśnie chciałem zaproponować, że ja pójdę, ale przerwał mi admin HaltSiwobrody, mówiąc:
-Wątpię, żeby tylko Legenda spotkał taki los. Myślę, że zaraza wciąż unosi się w powietrzu.
HaltSiwobrody był władcą sprawiedliwości. To niezwykle zabawny i żartobliwy człowiek, z którym nie można rozmawiać bez uśmiechu. Teraz jednak stał poważny i wpatrywał się w Tyra.
-Możesz iść, Bercik. –Powiedział Tyro.
-Zabierz coś do walki. –Zaproponował Atroth. Miał rację. Nie było wiadomo, co się działo na spawnie. Być może był spokój, a być może walka z zielonymi monstrami.
Poszedłem do domu, ubrałem diamentową zbroję, założyłem skórzany pas, za który schowałem kilka noży. Miałem na plecach zawieszony kołczan ze strzałami i przypiętym łukiem. W lewej ręce trzymałem miecz, w prawej tarczę (byłem leworęczny). Wyszedłem przed moją chatkę, gotowy pójść na spawn.
-Nie wyślemy nikogo z tobą, bo jeżeli cały spawn jest zarażony, im mniej adminów się zakazi, tym lepiej. –Powiedział Tyro. Już miałem ruszać, ale Halt przerwał mi jeszcze:
-Weź tę krótkofalówkę. Będziemy się nią komunikować. Mam w moim domku kilka komputerów, postaram się ci pomóc w razie czego. –Powiedział. Władca sprawiedliwości potrafił doskonale posługiwać się sprzętem elektronicznym, tak jak ja.
-Dobrze. –Powiedziałem i wziąłem radio, podłączyłem do niego słuchawki z mikrofonem. Jedną słuchawkę włożyłem do ucha, mikrofon zaś ustawiłem sobie obok ust. Włączyłem krótkofalówkę i włożyłem do kieszeni od spodni. Teraz miałem stały kontakt z resztą adminów. Bateria w krótkofalówce starczyła na kilkadziesiąt godzin, więc nie musiałem się tym martwić. Żegnając się, ruszyłem do wioski.
-Powodzenia! –Powiedział Atroth.
Po niecałej godzinie drogi doszedłem na spawn. Był podejrzanie pusty jak na tę porę dnia. Upewniłem się, czy mam przy sobie wszystkie noże i łuk, a następnie powoli wszedłem do wioski. Jeżeli zatrucie było w powietrzu, z pewnością zdążyło mnie znaleźć, ale dobrowolnie postanowiłem tu przyjść.
Przy wejściu ktoś rozłożył stragan z jabłkami. Owoce jednak były rozsypane na ziemi, a sam stragan leżał przewrócony i połamany. Obok dostrzegłem sklep z odzieżą, którego szyba wystawowa była wybita, a wokół znajdowały się szczątki szkła.
-Co tu się stało…? –Zapytałem się cicho z niedowierzaniem.
-Co widzisz? –Natychmiast odpowiedział HaltSiwobrody przez radio. Zapomniałem, że mam z nim stały kontakt.
-Nic. Wioska jest zniszczona i nigdzie nie ma żywej duszy.
-Pilnuj się. Tam może być niebezpiecznie.
-Pewnie jest… -Szepnąłem do siebie tak, by admin nie usłyszał. Powoli wędrując zdewastowanymi ulicami zbliżałem się do studni Atrotha – centrum spawnu. Nagle usłyszałem krzyk. Zacząłem szybko biec do miejsca, z którego dochodził dźwięk. Nagle zza piaskowcowego, dwupiętrowego budynku wyskoczył na mnie zombie. Natychmiast zaatakowałem go mieczem, nie zatrzymując się. Usłyszałem zmutowany krzyk bólu, chyba trafiłem potwora, ale nie obchodziło mnie to. Chciałem pomóc temu komuś, kto krzyczał.
-Pomocy! Ratunku! –Nawoływała osoba. Głos dochodził zza budynku. Szybko zakręciłem i ujrzałem grupkę ludzi walczących z zombie. Nagle z dachu zeskoczył na mnie potwór i spadł na mnie, przewracając mnie. Odepchnąłem go tarczą i zacząłem atakować mieczem.
-Co tam się dzieje? –Pytał się Halt, ale nie miałem czasu by odpowiedzieć. Do jednej osoby z grupki osób, jakiejś dziewczyny w białym dresie, zbliżał się zielony stwór. Rzuciłem tarczę i miecz, szybko wyjąłem łuk i strzeliłem do potwora.
Chybiłem. Strzała przeleciała między zombie a ofiarą. Potwór odwrócił się w moją stronę a ja ponownie strzeliłem do niego, tym razem trafiając. Potem zacząłem celować do stworzeń, które były dalej. Jedno monstrum trafiłem, przewracając je, ale reszta zielonych nieumarłych siała panikę. Nie było czasu się zastanawiać. Rzuciłem łuk i zacząłem biec w stronę potworów, wyjmując jeden z kilku noży.
-Wszystko dobrze? Odpowiedz! Halo! –Wołał Halt, a ja w tym momencie rzuciłem nożem, przewracając jednego z zombie. Następny zbliżał się do mnie. Wyjąłem nóż i zacząłem nim walczyć jak mieczem. Nagle coś z tyłu popchnęło mnie i przewróciłem się na twardy, piaskowcowy chodnik.
Odwróciłem się błyskawicznie, a nade mną stał zielony stwór, który ze złowieszczym uśmiechem na twarzy wymamrotał niskim, zmutowanym głosem:
-To jest twój koniec…
-Bercik?! Bercik! Jesteś tam? Odezwij się, jeśli mnie słyszysz! –Krzyczał Halt, a zombie patrzył się na mnie z uśmiechem i runął na mnie martwy. Szybko odepchnąłem jego ciało i podniosłem się. Dziewczyna w białym swetrze, którą przed chwilą uratowałem, trzymała mój łuk. Najwidoczniej zastrzeliła potwora, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, gdyż zbliżał się do mnie jeszcze jeden potwór. Zacząłem rzucać w niego nożami, ale nie mogłem trafić.
Rzuciłem już w niego prawie wszystkimi nożami. Został mi już tylko jeden. Podbiegłem do zombie i zacząłem ciąć go nożem, ale on nagle wytrącił mi go swoim pazurem. Zostałem bezbronny. Usłyszałem świśnięcie strzały i warczenie zielonego monstrum. Odchyliłem się i z całej siły uderzyłem go diamentowym hełmem w głowę, odrzucając na jakieś półtora metra. Błyskawicznie schyliłem się po nóż i wbiłem go w potwora.
Rozejrzałem się. Już po wszystkim.
-Bercik! Żyjesz? –Pytał Halt.
-Wszystko dobrze. Musiałem… walczyć z kilkoma… zombie… -Powiedziałem.
-Jest bezpieczny. –Usłyszałem odległy głos Halta.
-Bez odbioru. –Powiedziałem, usiadłem na murku i zdjąłem hełm oraz słuchawki. Spojrzałem na ręce. Lekko krwawiły, za to okropnie bolała mnie głowa. Czy to od upadku, czy też od ciosu zadanego ostatniemu z potworów? Nie wiem. Nie zwracałem na nic uwagi. Strasznie kręciło mi się w głowie. Ale powoli zaczynało się uspokajać. Rozejrzałem się. Widziałem rozrzucone noże, kilku kręcących się ludzi i kilkanaście leżących martwych potworów. Przetarłem ręką czoło. Nagle zobaczyłem mój łuk, który ktoś mi podawał. Nie podnosząc głowy spojrzałem się przed siebie. Ujrzałem dziewczynę w białym dresie, mającą blond włosy… No jasne, to przecież Anity, jak mogłem jej nie poznać.
Anity, podobnie jak Lugward, posiadała cząstkę mocy admina, w tym przypadku moc tęczy. Potrafiła bawić się tęczą, jak ja światłem.
Wziąłem delikatnie łuk, a następnie podszedł do mnie jakiś chłopak i zapytał:
-Wszystko dobrze, proszę pana?
-Tak… -Odpowiedziałem słabym głosem. Przyjrzałem się nastolatkowi. Stał w złotej zbroi i trzymał żelazny miecz. Poza nim otaczało mnie jeszcze kilka innych osób.
-Kim jesteś? –Zapytałem się młodzieńca w złotej zbroi.
-Jestem miki864, należę do klanu Sparta.
-Sparta? –Zapytałem. –Toż to wybornie! Co robi twój klan? Gdzie jest? Jest tu pilnie potrzebny!
Sparta to najsilniejszy klan, którego założycielem był Lugward, człowiek o nadludzkiej sile. Walka z nim jest bez sensu, bo Lug zawsze wygra, chyba, że walczyłby z istotą nadprzyrodzoną albo adminem… Jego klan na pewno byłby w stanie opanować ten chaos z zombie, o ile zaraza nie jest w powietrzu. Jeżeli jest w powietrzu, to właściwie jest koniec. Każdy, kto tu się znajduje jest zarażony i jego godziny są policzone. I nic nie można na to poradzić…
-Klan Sparta aktualnie zajmuje się budową swojego nowego zamku na wschód stąd.
-To co ty w takim razie tu robisz?
-Większość klanu zajmuje się budową, ale Sparta zawsze ma rozsianych szpiegów po całej Arcadii. Mi przyszło być na tym przeklętym spawnie…
-Wiecie w ogóle co tu się dzieje? Skąd się wzięło tyle zombie?
Wstałem i zacząłem podnosić moje noże, a ludzie, którzy mnie otaczali, popatrzyli na siebie. W końcu Anity powiedziała:
-Zombie. Jest ich mnóstwo. Nie wiem skąd. Podobno od Crafcika i jego farmy kakao.
Tyle wiedziałem. Nie wiedziałem, czy zatruły się osoby będące najbliżej, czy zatrucie jest w powietrzu i nieuchronnie zaatakuje wszystkich. Wyjąłem krótkofalówkę, włączyłem ją, założyłem słuchawki i mikrofon i zacząłem wołać:
-Halt! Halt!
-Bercik. Co się dzieje na spawnie?
-Mnóstwo zombie. Spotkałem tu grupkę ludzi, która broniła się przed potworami. Twierdzą, że jest ich bardzo dużo…
-U nas wcale nie lepiej. Legend zdziczał zupełnie i prawie się wydostał z więzów, xtyro musiał go zamknąć w osobnym pomieszczeniu, zaś marqos12 zaczął się źle czuć. Nie chce być pesymistą… ale pewnie też się zaraził.
-Niedobrze. Bardzo niedobrze.
-Co się stało. –Zapytała Anity, ale ja nie odpowiedziałem, tylko założyłem hełm na głowę i przypiąłem łuk do kołczanu, a następnie kontynuowałem rozmowę z Haltem:
-Trzeba ściągnąć posiłki. Mógłbym pójść po Lugwarda i Spartę, z pewnością pomogliby walczyć, o ile powietrze na spawnie nie jest zakażone. Jeżeli jest, to jesteśmy zgubieni. –Powiedziałem obojętnym tonem. Osoby, które stały koło mnie na spawnie zrobiły się blade.
-Idź po Lugwarda, my wyślemy kilka osób, by opiekowały się ludnością na spawnie.
-Dobra. –Odpowiedziałem.
-Bez odbioru. –Powiedział Halt.
-Co się dzieje? Czy my o czymś nie wiemy? –Zapytała Anity.
-Wiecie dokładnie tyle, co my, czyli niewiele. –Powiedziałem. Jakaś dziewczyna z tłumu przejęła się tym i zawołała:
-O matko, co z nami będzie, ja nie chce umierać! Błagam Bercik, zostań tu i się nami opiekuj. Ja naprawdę nie chcę ginąć. Jestem młoda, mam tyle do przeżycia, nie możemy zginąć. –Dziewczyna zaczęła płakać i panikować. Ja zaś spokojnie odpowiedziałem, patrząc się na nią niewzruszonym wzrokiem:
-Niestety, ale obawiam się, że kilka osób będzie musiało zginąć… -W tym momencie kropla krwi spadła mi z ręki na chodnik z piaskowca. Miki864 spojrzał się na mnie jak na wariata.
Zapadła chwila milczenia, jedynie tamta dziewczyna łkała pod nosem, a jej koleżanka próbowała ją uspokoić. Choć z zewnątrz niewzruszony, w środku miałem podobną burzę uczuć. Z tą różnicą, że mniej myślałem o sobie, a bardziej o całej Arcadii. Jeden admin już zamienił się w zombie, drugi zaczyna się zamieniać, sam nie jestem pewien, czy nie jestem zarażony. Zginąć wprawdzie nie mogę, ale nie chcę stać się bezmyślnym, nieumartym potworem, który jedyne co będzie robił, to atakował biedne ofiary. Poza tym nie byłem do końca pewien, czy nie mogę zginąć. Tyro i Gwiazdka są założycielami tego świata, a ja jedynie cząstką mocy Arcadii. Nie wiem, czy jestem nieśmiertelny i wolałbym tego nie sprawdzać.
-Muszę iść do klanu SPT i sprowadzić ich tutaj. Będziemy walczyć razem z zombie.
-Przecież to samobójstwo. Tych potworów jest całe mnóstwo! A co się stanie, gdy zaatakuje cię chmara zombie? Bercik, musisz tu zostać z nami. –Zaczął szybko wymawiać słowo po słowie miki864.
-Nie odchodź! –Prosiła płacząca dziewczyna.
-Przyjdą do was inni admini, będą was bronić dużo lepiej niż ja. –Powiedziałem. Nie byłem najlepszy w walce, częstokroć jedyne co mnie ratowało to uzbrojenie.
-Ale co się z nami stanie w międzyczasie? –Pytał miki.
Usiadłem i westchnąłem, a następnie odłożyłem tarczę i miecz i powiedziałem:
-Też bym tu z wami chętnie został. Ale nie mogę. Muszę iść. Sprowadzić pomoc… Póki jeszcze jest czas. Trzeba skupić ludzi w jednym miejscu. Lugward i jego klan pewnie nawet nie wiedzą o tym wszystkim, co tu się wyprawia. Po prostu muszę iść. Poradzicie sobie. Miki ma broń… Dacie radę. Naprawdę… Chciałbym z wami zostać… Odpocząć… Nie ryzykować… Niewielkie są szanse, że dojdę cały i zdrowy do zamku Sparty. Naprawdę, nie chciałbym tam iść. Mam ochotę zatrzasnąć się we własnym domu i nie ruszać się z niego, dopóki to wszystko się nie skończy. Ale muszę iść… Od tego zależy przyszłość… -Zacząłem mówić przed siebie, w ogóle nie myśląc o wypowiadanych słowach. Nie wiedziałem, czy mówię mądre rzeczy, czy też plotę bzdury.
-Skoro musisz, idź. –Powiedział miki864, patrząc się na mnie ze smutkiem. Nie wiedziałem, czy żal mu było mnie, czy też siebie, albo może i wszystkich mieszkańców Arcadii, nad którymi pojawiło się wielkie niebezpieczeństwo.
Ubrałem hełm i wstałem. Naprawdę nie chciałem iść do Sparty, ale musiałem. Wziąłem tarczę w dłoń i przygotowałem się do wyruszenia w podróż. Już miałem iść, gdy nagle usłyszałem delikatny głos:
-Poczekaj.
Odwróciłem się. Anity patrzyła się na mnie i trzymała w ręku małą, ciemnofioletową pastylkę.
-Weź to. W tym cukierku jest moc tęczy. Przywołaj ją, gdy będzie ci potrzebna.
Podszedłem powoli do Anity i wziąłem od niej pastylkę, zastanawiając się, co z nią zrobić. Po chwili namysłu schowałem ją do skrytki w lampce w moim naszyjniku. Miałem w niej tajny, mały i chwilowo pusty schowek, pasuje jak ulał.
-Dziękuję. –Powiedziałem i spojrzałem Anity w oczy. –A teraz, przykro mi, czas już na mnie. Za pół godziny przyjdą do was posiłki z Olimpu i pomogą wam. A do tej pory… Myślę, że dacie sobie radę. Jest was dużo i nie jesteście słabi. Dacie radę.
Odwróciłem się i odszedłem. Słyszałem pożegnania i pozdrowienia.
Okropnie się czułem. Wydawało mi się, że zbliża się koniec. Że już wkrótce nastąpi wielka apokalipsa i mój koniec. Nie chciałem tego. Ale czułem, że to nieodwracalne… W końcu do dziś nie wynaleziono niczego, co pozwoliłoby cofnąć zakażenie zombie.
Wyszedłem ze spawnu i szybkim krokiem ruszyłem na wschód, kierując się do nowej siedziby klanu Sparta…
Część druga: Sparta
Po kilkudziesięciu minutach drogi doszedłem do jakiegoś lasu. Cały czas szedłem w niepokoju, czy zza rogu nie wypadnie zombie. Byłem gotowy na atak z każdej strony, a mimo wszystko czułem strach przed napaścią.
W borze drzewa rosły tak gęsto, że promienie słoneczne ledwo się przebijały. Liście delikatnie kołysały na wietrze. W gaju panowała cisza. Żadnego dźwięku, czy to wiewiórek, czy wilków albo krów. Zupełnie jakby wszystko ukryło się przed potworami.
Cały czas myślę tylko o potworach. Muszę trzeźwo spojrzeć na sytuację. Może wilki są gdzie indziej i dlatego ich nie słychać? Takie drobnostki to jeszcze nie powód do paniki.
Nagle coś ruszyło się w krzakach przede mną. Zamarłem. Wyjąłem miecz i przysunąłem tarczę bliżej siebie, sprawdziłem szybko, czy mam pod ręką noże i łuk, a następnie powoli, niemal bezgłośnie zacząłem zbliżać się do podejrzanego krzewu. Nagle coś bardzo mocno uderzyło mnie w plecy i runąłem właśnie na roślinę. Na łodygach zarośli znajdowały się niewielkie kolce, z których większość zgniotła się o moją twardą, diamentową zbroję, ale reszta skaleczyła boleśnie moje ręce.
Odwróciłem się szybko, krwawiącą ręką wyjmując miecz przed siebie. Patrzył się na mnie wyjątkowo wielki zombie, który warknął coś swoim zmutowanym głosem a następnie próbował zadrapać mnie pazurem. Odparłem atak mieczem i podpierając się ręką, która trzymała tarczę, wstałem z krzaków i rzuciłem się do ataku na zombie. Ale nim do niego dobiegłem, w mój napierśnik uderzyła strzała, która zgniotła się o twardą część zbroi i spadła na ziemię. Rozejrzałem się. Zachodziły mnie szkielety. Jeden z nich wystrzelił z łuku wtedy, gdy patrzyłem się na niego. Szybko się schyliłem a pocisk uderzył o mój hełm i podobnie jak poprzedni, roztrzaskał się.
Mocnym ruchem bolącej ręki odepchnąłem zombie, wbijając mu miecz w rękę, a następnie kopniakiem przewróciłem go. W tej samej chwili jeden ze szkieletów wystrzelił z łuku strzałę.
Osłoniłem się tarczą i odbiłem pocisk. Wyrzucając miecz wyjąłem jeden z noży i rzuciłem nim w potwora. Nóż przeciął cięciwę łuku i uczynił stworzenie bezbronnym, więc szybko uciekło. Drugie zaś trafił mnie swoim pociskiem w tył hełmu. Usłyszałem jakiś dźwięk, ale nie miałem czasu się na tym skupić. Musiałem walczyć ze szkieletem. Wyjąłem kolejny nóż i rzuciłem w monstrum, ale nie trafiłem. Ostrze trafiło w drzewo.
-Dość tego. –Powiedziałem zdenerwowany, rzuciłem tarczę i wyjąłem łuk. Za młodu przeszedłem dokładny kurs obsługi tej broni, dlatego w tak niebezpiecznych momentach mogłem błyskawicznie posłużyć się narzędziem. Wystrzeliłem strzałę, ale szkielet wystrzelił w tym samym momencie swoją i pociski zderzyły się. Nie czekając na reakcję potwora załadowałem drugą strzałę i wystrzeliłem, trafiając szkieleta i przewracając go.
Pokonałem wszystkich. Przypiąłem spokojnie i powoli łuk na swoje miejsce, potem pozbierałem noże. Gdy miałem podejść po miecz i tarczę, usłyszałem ponownie dziwny dźwięk. Jakby ktoś się skradał.
Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie było. Podbiegłem szybko by wziąć miecz i tarczę i uciekać, ale potknąłem się o czyjąś nogę i ponownie upadłem. Odwróciłem się i ujrzałem jaśniejące zielone stworzenie z wyraźnie zdenerwowaną miną. Dał się usłyszeć krótki syk i eksplozja.
-Bercik! Bercik! Żyjesz?
-Co się… Co się stało? –Zapytałem.
Rozejrzałem się. Znajdowałem się w niewielkiej grocie. Leżałem na starym, lekko podniszczonym łóżku. Moja zbroja była na podłodze, a moje bronie i narzędzia na półkach. Pomieszczenie nie było zbyt wielkie, a jedynym źródłem światła poza moim naszyjnikiem w kształcie lampki był mały piecyk.
-Bercik! Odpowiedz! Nie umieraj! –Dał się usłyszeć ponownie głos. Oprzytomniałem trochę, choć okropnie się czułem, wszystko mnie bolało i huczało mi w głowie. Głos, który mnie wołał, był głosem Halta. Poszukałem szybko w kieszeniach radia, ale nie znalazłem go. Musiał leżeć na półce.
Wstałem i poczułem okropny ból. Zobaczyłem krótkofalówkę. Leżała koło moich noży, które były chyba umyte, bo błyszczały i idealnie odbijało światło generowane przez piecyk i mój naszyjnik. Wziąłem radio moją ręką. Była czerwona, ale krwawienie zdaje się dawno ustało.
-Jestem? –Powiedziałem bardziej pytająco niż twierdząco.
-Bercik? –Obudził mnie swoim mocnym głosem Halt.
-O rany… Co się stało? Walczyłem ze szkieletami, a potem zobaczyłem ten… I się potknąłem a potem tu się pojawiłem… Co jest?
-Nie wiem. Gdzie jesteś?
-Chyba w jakimś domku. –Powiedziałem spokojnie, rozglądając się. Ktoś musiał mnie znaleźć nieprzytomnego i zaopiekować się mną.
-Usłyszeliśmy w radiu huk. Pewnie creeper cię… przytulił. –Powiedział Halt.
-Ano tak. –Odpowiedziałem. To było całkiem prawdopodobne. Creeper to zielona istota, która gdy zobaczy ofiarę, będzie się za nią niepostrzeżenie skradać. W pewnym momencie zajdzie ofiarę od tyłu i wybuchnie.
Usłyszałem głosy i kroki.
-Cicho, ktoś idzie! –Powiedziałem i szybko wyłączyłem radio. Otworzyły się drzwi do pokoju. Wszedł jakiś mężczyzna w żelaznej zbroi. W ręce trzymał złoty miecz. Spojrzałem się na niego, a on powiedział:
-Obudziłeś się.
-Gdzie jestem? Co się stało? – Zapytałem, mimo że już w miarę wiedziałem, co zaszło.
-Leżałeś nieprzytomny. Uratowałem cię. Jestem dawido2001xD.
-Dzięki. –Powiedziałem.
Wstałem powoli z łóżka. Czułem ból w nogach, ale nie przeszkadzał mi zbytnio wykonywać jakiejkolwiek czynności. Po chwili milczenia zapytałem:
-Długo nie byłem przytomny?
-Nie wiem. Odkąd Cię znalazłem, spałeś z 2-3 godziny.
-Która godzina?
-Kwadrans po piętnastej.
-Rany, jak późno! –Zawołałem! Ruszyłem do siedziby Sparty około dziesiątej, a tutaj tak długo spałem! Kto wie, czy na spawnie jest jeszcze ktoś żywy. Zacząłem szybko ubierać zbroję.
-Dokąd idziesz?
-Muszę szybko iść. –Powiedziałem, nie tłumacząc nic chłopakowi. Zbroja była ubrana. Zacząłem wkładać strzały do kołczanu.
-Powiedz chociaż dokąd! –Nalegał dawido2001xD.
-Do nowej siedziby Sparty, którą podobno budują gdzieś w pobliżu.
-Wiem, gdzie to jest! Zaprowadzę Cię.
-Dobrze. Przygotuj się. –Powiedziałem, przypinając łuk do kołczanu i wsadzając słuchawkę od krótkofalówki do ucha. Młodzieniec wyszedł gdzieś po broń, a Halt zapytał:
-Bercik?
-Jesteście na spawnie? Wszystko tam dobrze? –Zapytałem, mając jeszcze przed oczyma przerażone twarze osób, które tam były.
-Tak. Znaczy, inni są, ja zaś krążę wokół spawnu szukając zaginionych ludzi. Gdy tam doszliśmy, wszystko było dobrze. Admini usiedli sobie i zaczęli popijać wodę ze studni Atrotha… A ja i chyba jeszcze ktoś poszliśmy poszukiwać jakiś ludzi, by zaprowadzić wszystkich w jedno, bezpieczne miejsce i bronić się przed zarazą. Co u nich teraz nie wiem. Zresztą, poczekaj, skontaktuję się z Cinkiem.
Po chwili usłyszałem w słuchawce niewyraźny głos Cinka, który coś mówił.
-Halt! Halt! Wiej jak najdalej od spawnu! Woda w studni Atrotha jest skażona.
Otworzyłem aż oczy ze zdziwienia. Cinek kontynuował:
-Nie wszyscy się z niej napili… ale xtyro się napił. Zrobił się zielony i strasznie kręciło mu się w głowie… Kazał siebie związać i uciekać jak najdalej.
-To niemożliwe! –Powiedziałem, ale Cinek mnie nie usłyszał. Halt rzekł poważnym głosem:
-Bardzo niedobrze. Zmiana planów. Bercik, masz dojść do Sparty, kazać im się schronić. Cinek, skieruj w stronę Sparty wszystkich ludzi, jakich masz. Żeby tylko było antidotum na tą zarazę…
W tym momencie do pokoju wszedł dawido2001xD. Powiedziałem do niego
-Idziemy, chłopcze. Tyro został zakażony, leży na spawnie i niedługo zmieni się w zombie. Lepiej być jak najdalej od niego, gdy to nastąpi.
Młodzieniec nie mógł się ruszyć. Przerażony patrzył się na mnie, a następnie powoli, niepewnie skierował się do drzwi.
-Im szybciej dojdziemy, tym lepiej. Dlatego powinniśmy pobiec. –Powiedziałem.
-Dobrze. –Odparł cicho młodzieniec. Wyszliśmy z jaskini. Ukazała się moim oczom piękna plaża i niewielkie jezioro. Dawido zamknął drzwi na klucz a potem zaczął biec w stronę rzeki. Ja ruszyłem za nim.
Na niebie powoli pojawiały się deszczowe chmury, mimo to dalej było ciepło. W pewnym momencie chmura zakryła słońce. Zrobiło się ciemniej. My nadal biegliśmy.
Po kilkunastu minutach drogi ukazał się wielki zamek, zbudowany z obsydianu. Nie był jeszcze dokończony, brakowało kilku wież, a fosa była jeszcze niewykopana. Zdziwiło mnie, że nikogo nie było przy zamku.
Podszedłem bliżej. Usłyszałem krzyki, a brama wejściowa była zniszczona. Szybko wskoczyłem do środka. Ujrzałem mnóstwo ludzi walczących z kimś w czarnej zbroi, stojącym na murach. Nikt nie zbliżał się do mrocznego osobnika, wszyscy razili go z broni na odległość. Także Lugward atakował napastnika z zaklętego łuku. Astelixa zaś nie zobaczyłem.
Nie zastanawiając się rzuciłem tarczę i miecz i wyjąłem mój łuk, a następnie szybko wycelowałem i wystrzeliłem strzałę.
W tym momencie osoba w czarnej zbroi skoczyła kilka metrów do góry, a następnie spadła z murów i wylądowała tuż przed Lugwardem. Błyskawicznie naciągnąłem cięciwę i wystrzeliłem kolejny pocisk w stronę napastnika. Lugward w tym momencie odwrócił się i spostrzegł mnie.
Rycerz w czarnej zbroi ponownie skoczył kilka metrów do góry, a następnie w powietrzu wyjął łuk i wystrzelił pięć strzał naraz, które zapaliły się w locie i leciały prosto na mnie. Rzuciłem łuk i chwyciłem leżącą tarczę, którą odbiłem pociski.
Wyjrzałem zza tarczy. Nikogo nie było. Kimkolwiek była osoba w czarnej zbroi, zniknęła.
-Co tu się dzieje? –Zawołałem.
-Bercik! A skąd ty tu się wziąłeś? –Zawołał nie mniej zdziwiony Lugward.
-Zaprowadź swoje wojska w jedno miejsce. Schrońcie się. Wtedy porozmawiamy.
Lugward kazał zejść swoim wojskom do podziemi. Zaczął padać deszcz, który powoli przerodził się w ulewę…
-Że co? Na Arcadii jest plaga zombie i xtyro też jest zakażony? –Pytał z niedowierzaniem Lugward.
-Tak –Odpowiedziałem spokojnie. –Przyszedłem do was, bo w was jedyna nadzieja. Jesteście najsilniejsi na naszych terenach. Musicie bronić się przed zombie tak długo, jak dacie radę. Wierzę, że w międzyczasie wynajdziemy jakieś antidotum na tą chorobę. Admini prowadzą niezakażonych do was, aby ich schronić. Będziecie musieli walczyć z potworami jak nigdy wcześniej.
-Rozumiem. –Odparł poważnie Lugward.
Siedzieliśmy w ogromnej sali konferencyjnej, ukrytej głęboko pod ziemią. Z sufitu zwisał ogromny żyrandol, zdobiony złotem i diamentami. Klan Sparta był bogaty, więc stać go było na takie drogie ozdoby.
Zgromadzeni w pomieszczeniu ważniejsi członkowie Sparty żywo dyskutowali nad obecną sytuacją, jedynie Astelix, brat Lugwarda, czytał jakąś książkę.
-O czym czytasz? –Zapytałem półszeptem.
-O sposobach na zabicie Herobrine.
Nim zdążyłem coś powiedzieć, dodał:
-Podobno Herobrine to jedynie robot, a z tyłu na szyi ma wyłącznik, coś niezwykłego!
-Hm, wątpię. –Odpowiedziałem i życzyłem miłego czytania. Herobrine nie istniał. A jeżeli istniał, nie chciało mi się wierzyć, że był robotem, którego można wyłączyć jednym przyciskiem.
Po dyskusji z członkami klanu Sparta podszedłem do Lugwarda i zapytałem:
-Co takiego was atakowało?
-Ten rycerz w czarnej zbroi? To był HEROS.
-Że co? –Zapytałem, nie wierząc własnym uszom. Ten spokojny recepcjonista, któremu Crafcik zawsze tak bardzo ufał, jest okropnym zdrajcą? Całość powoli zaczęła się układać. To pewnie on wpuścił zombie do hodowli kakao, a potem wypuścił skażone powietrze. Tylko jaki miał w tym cel? Przecież nic nie zyska.
-Tak, to on.
-Co mu się stało? –Zapytałem. Nie chciało mi się wierzyć, że spokojny sekretarz, wieloletni przyjaciel Crafcika zwariował i zyskał moc większą nawet od Lugwarda.
-Nie mam pojęcia. –Powiedział Lugward.
Poszedłem coś zjeść. Od rana nic nie jadłem, ponieważ działy się coraz dziwniejsze rzeczy, ale teraz głód zaczął dawać mi się we znaki. Wszedłem do kuchni. Było to ogromne pomieszczenie, pełne kuchenek, lodówek i szafek. Nic dziwnego, w końcu tutejsi kucharze musieli przygotowywać jedzenie dla całej Sparty.
Znajdowałem się sam w pomieszczeniu. Jedynie Lugward wiedział, że tu jestem, ponieważ zapytałem się go o zgodę.
-Bercik! Pomocy! –Zawołał HaltSiwobrody w mojej słuchawce. Kolejny raz zapomniałem o krótkofalówce i o tym, że mam stały kontakt z władcą sprawiedliwości?
-Co się stało? –Zapytałem zmęczonym głosem.
-Cinek mówi, że zgubił się wraz ze wszystkimi innymi, którzy szli z nim do siedziby Sparty. Czy chociaż ty doszedłeś do nowego zamku?
-Tak. Jestem tutaj. Spotkałem także sprawcę całego zamieszania – jest nim HEROS. Niestety, nie był zbyt rozmowny. Atakował wszystkich w czarnej zbroi i skakał kilkanaście metrów do góry. W życiu czegoś takiego nie widziałem. W pewnym momencie zniknął.
-Nie chce mi się w to wierzyć! No ale nieważne. Musisz znaleźć Cinka wraz z wszystkimi innymi i zaprowadzić do siedziby Sparty. Twierdzi, że zatrzymali się pod jakimś wielkim drzewem.
-Rozumiem. Za chwilę pójdę po niego.
Mijałem jakieś wielkie drzewo po drodze. Miałem nadzieję, że właśnie pod nim znajdowała się grupa, która zmierzała do nas z wioski na pustyni.
-Bez odbioru. –Powiedział Halt.
Nim ruszyłem po Cinka i resztę, zjadłem kanapki. Byłem naprawdę głodny.
Później powiedziałem wszystkim, że idę po zagubionych ocalałych. Dawido2001xD powiedział, że pójdzie ze mną. Zgodziłem się. Wyglądało na to, że znał tę okolicę jak własną kieszeń, a pomoc zawsze się przyda.
Wyszliśmy z zamku.
Padał deszcz. Ciemne chmury zasłoniły całe niebo, było chłodno. Dawido powiedział, że w okolicy jest tylko jedno ogromne drzewo, więc powinniśmy łatwo znaleźć zagubionych.
Biegliśmy w ulewie przez kilkanaście minut, później udało mi się w oddali zobaczyć koronę olbrzymiego drzewa.
-Czy to tam? –Zapytałem.
-Tak. –Odpowiedział Dawido.
Drzewo znajdowało się w lesie, do którego musieliśmy wejść. Liście i gałęzie zasłaniały niebo, więc w gaju było ciemno i mroczno. Gdzieniegdzie były niewielkie kałuże. Dawido dalej pędził do przodu pewny siebie, a ja za nim, ufając mu, że zna drogę.
Po kilku minutach doszliśmy do wielkiego drzewa. Zdziwiłem się, ponieważ nikogo tam nie ujrzałem.
-Halt, czy oni na pewno są pod ogromnym drzewem? –Zapytałem. Ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Obszedłem drzewo dookoła, rozglądając się wokół, ale nikogo nie ujrzałem. Dawido także z niepokojem szukał wielkiej grupy, która miała się tu zatrzymać.
-Jest tu jakieś inne wielkie drzewo?
-Nie. To jedyne tak wielkie, jakie znam. Musieliby chyba iść w zupełnie innym kierunku, by znaleźć podobne.
-To niedobrze. –Odpowiedziałem.
Nagle usłyszałem szelest i gwałtownie się odwróciłem. Ujrzałem kilku zombie, którzy biegli w moją stronę. Natychmiast cofnąłem się i przygotowałem do walki. Po chwili dobiegł do mnie pierwszy stwór, którego pokonałem mieczem, a następnego uderzyłem tarczą tak, że się przewrócił.
-To on! –Usłyszałem niski i nieludzki głos. Odwróciłem się i ujrzałem za mną nie mniejszą grupę potworów. Dawido nie mógł pomóc mi walczyć, gdyż sam miał kłopoty z monstrami. Byliśmy otoczeni.
Rozświetliłem się bardzo mocno, oślepiając na chwilę potwory. Miałem moc światła, więc nie było to dla mnie nic trudnego. Niestety, niewiele to pomogło. Po chwili leżałem powalony, a nade mną stało kilka zombie, wpatrując się we mnie i jakby na coś czekając.
Po chwili któryś z nich rzucił we mnie buteleczką z żółtym płynem. Flaszeczka rozbiła się i poczułem dziwny zapach, od którego zaczęło robić mi się niedobrze. Zasnąłem.
Obudziłem się w ciasnym pomieszczeniu, całkiem sam. Nie miałem już na sobie zbroi, byłem związany i leżałem przy ścianie. Pokój, w którym byłem, zamiast jednej ściany miał kraty, które były zamknięte. Ktoś mnie uwięził.
Próbowałem ruszyć rękoma. Niestety, były tak mocno związane, że nie mogłem wykonać nimi żadnego ruchu. Podobnie było z nogami. Musiałem leżeć i czekać, aż ktoś mnie rozwiąże.
Po godzinie albo dwóch usłyszałem kroki. Przestraszyłem się. Ujrzałem kilka zombie i mężczyznę w czarnej zbroi.
-HEROS… -Wymamrotałem ochrypłym głosem.
-Co się stało, Berciku? Nie domyśliłeś się, że to pułapka? Łatwo było podszyć się pod Halta.
-Jak mogłeś!? Jak mogłeś zakazić wodę w studni Atrotha!? Jak mogłeś skazić powietrze!? Jak mogłeś zamienić tyle osób w bezmyślne monstra!?
-Miałem dosyć tego, że wy, admini, rządzicie sobie na Arcadii i macie wszystkiego pod dostatkiem, macie specjalne moce i wszystko wam wolno. Też chciałem taki być. Ale musiałem ciężko harować, by zarobić na życie. To niesprawiedliwe! Postanowiłem więc pozbyć się was wszystkich.
-I co na tym zyskasz? Będziesz żył wśród potworów, całkiem sam. O to ci chodzi?
-Nie, Bercik. Udało mi się opracować specjalny eliksir, po którego wypiciu mogę rozkazywać zombie przeróżne rzeczy. Na przykład pozbyć się ciebie. –Powiedział mężczyzna w czarnej zbroi, wyjął łuk i strzelił mi w ramię. Krzyknąłem z bólu i ugryzłem się w wargę. Patrzyłem się zmęczonymi oczami na potwornego HEROS-a.
-Myślałem, że zakazicie się powietrzem, ale Legend986, nim sam się zaraził, chyba oczyścił powietrze, więc musiałem skazić wodę. I się udało. Wielki xtyro zakaził się. Inni admini też się zarazili. Po porwaniu ciebie nasłałem armię zombie na zamek Sparty. Nie mieli szans się obronić. Potem pozbyłem się też Cinka i jego grupy. Zostali już tylko nieliczni, ukryci gdzieś w swoich jaskiniach, ale nie poradzą sobie z moimi wojskami.
-Nie boisz się, że zostaniesz zakażony?
-Nie. Wypiłem antidotum, które wynalazłem.
-Istnieje na to antidotum!? –Krzyknąłem.
-Tak. –Odparł spokojnie HEROS. –Mam go całą masę, ale wybacz mi, nie mam zamiaru się z nikim dzielić.
Powiedziawszy to zaczął się śmiać. Spojrzałem się w sufit mojej celi. Nie było szans. Wygrał. Zakaził wszystkich i przejął nad nimi władzę… To był koniec. Nie dało się nic poradzić. Gdybym tylko nie był związany…
-Pozostało mi pozbyć się już tylko ciebie. Szkoda, Bercik, byłeś moim ulubionym adminem.
-Nie odzywaj się do mnie. –Powiedziałem. Mężczyzna w czarnej zbroi ponownie naciągnął cięciwę łuku, ale nie wystrzelił.
-Teraz ja tu rządzę i będę mówił co chcę. Nikt nie będzie mi rozkazywał. Jako admin byłeś silny i szanowany, tylko rozkazy wydawałeś… Ale teraz zobaczymy, czy naprawdę umiesz tak walczyć, jak opowiadają. Powodzenia, Bercik. Przyda ci się. –Powiedział z okrutnym uśmiechem HEROS i rzucił we mnie buteleczką z żółtą cieczą. Wiedziałem już, co to jest. Mikstura senności. Nie chciałem zasnąć, wiedziałem, że ten wariat zrobi ze mną co chce, tym samym pozbywając się ostatniego admina i przejmując władzę nad światem. Ale senność wygrywała nad moją siłą woli. Powoli opuściłem powieki, wiedząc, że to już koniec Arcadii.
Część trzecia: Zdrada?
Czułem się okropnie zmęczony. Było mi zimno. Leżałem na czymś twardym i wilgotnym. Słyszałem szum. Nie wiedziałem gdzie jestem, nie chciało mi się otworzyć oczu. Byłem zbyt wykończony.
Po chwili jednak chłód dał mi się we znaki i otworzyłem oczy. Leżałem na trawie, tuż przy wodospadzie. Wstałem i rozejrzałem się. W okolicy nikogo nie było. Nie miałem na sobie żadnej zbroi ani broni. Byłem z zwykłym ubraniu z moim naszyjnikiem. Byłem bezbronny.
Wodospad… Obok mnie w stronę wodospadu płynęła rzeka. Podszedłem do urwiska. Ujrzałem hektolitry wody spadającej kilkadziesiąt metrów w dół z głośnym szumem do rzeki, gdzie dalej płynęła przez gęstą dżunglę. W oddali mogłem dostrzec góry, za którymi zachodziło słońce. Robiło się coraz zimniej, to nie był letni dzień. Temperatura w nocy może być mniejsza niż zero, a ja nie mam niczego ciepłego na sobie. Odwróciłem się i ujrzałem kolejny wodospad, z którego płynęła woda do tego wodospadu, przy którym stoję. Nie mogłem stąd wyjść. Z jednej strony ogromna góra, z drugiej wielka przepaść, a ja stoję pomiędzy i utknąłem.
Na wzgórze, z którego spadała woda nie dam rady się wspiąć. Nigdy nie byłem dobry w wspinaczce, a te skały wyglądały na bardzo strome.
Mógłbym skoczyć do wody razem z wodospadem, ale to samobójstwo. Niezależnie, gdzie bym wylądował, zginąłbym. Skok z tej wysokości był wykluczony.
Słońce coraz szybciej chowało się za górami, a ja coraz bardziej trzęsłem się z zimna. Co miałem zrobić? Siedziałem w ślepym zaułku, skazany na zamarznięcie lub śmierć głodową. Wątpię, czy ktoś przyjdzie mi na ratunek, bo podejrzewam, że wszyscy zamienili się w bezmyślne, zielone stworzenia.
Wielka, czerwona kula prawie całkowicie schowała się za górą. Spojrzałem w niebo. Ujrzałem gwiazdy i księżyc. Przypomniała mi się Gwiazdka. Może ona mi pomoże? Atroth powiedział, że kiedyś wróci do nas. Gdyby zrobiła to teraz, może udałoby się coś wymyśleć. Może nie siedział bym tu skazany na śmierć. Może znalazłoby się antidotum na tą chorobę… Miałem dziwne uczucie, że ona wszystko wie, widzi mnie, stara się mi pomóc, ale… Kogo ja próbowałem oszukać? Gdyby naprawdę wiedziała, co tu się dzieje, przyszła by dawno, jeszcze nim zakażenie dotarło by do Tyra.
Spojrzałem więc znów przed siebie, widząc góry, zza których wydostawało się jasne czerwone światło. Słońce zaszło. Powoli zaczynała robić się noc.
Smutny zacząłem bawić się moim naszyjnikiem w kształcie lampki, który oświetlał teren wokół mnie. Niestety, moja moc nie była w stanie jakkolwiek mi pomóc.
Rzucając sobie z ręki do ręki amulet usłyszałem, że w środku coś stuka.
-Czy HEROS musiał się dobrać nawet do mojej lampki? –Zapytałem głośno z wyrzutem w głosie.
Dźwięk docierał z wnętrza figurki. Otworzyłem mój schowek i ujrzałem małą fioletową pastylkę. Zdziwiłem się, skąd to się tu wzięło, gdy nagle przypomniało mi się, że to jest dar od Anity! Moc tęczy!
Podobno Anity potrafiła wytworzyć tak stabilną tęczę, że mogła po niej chodzić. Mógłbym spróbować utworzyć tęczowy most do dżungli na dole urwiska i bezpiecznie zejść. Miałem nadzieję, że w tym małym cukierku jest wystarczająco dużo mocy.
Niepewnie połknąłem pastylkę. Zaczęło mi się kręcić w głowie, przestałem czuć chłód i senność. Niebo przybrało barwę fioletowo-czerwoną. Ujrzałem przez chwilę twarz Anity, ale była jakaś dziwna i mroczna, wcale nie wesoła i młoda, taka, jaką pamiętam. Czyżby i Anity się zaraziła? Pewnie tak. Albo wypiła wodę ze studni Atrotha, albo potwory zaatakowały ją, gdy szła razem z grupą Cinka. Szczęśliwie zostawiła po sobie cząstkę mocy, siły tęczy.
Gdyby wtedy Anity nie dała mi tej pastylki, prawdopodobnie umarłbym zapomniany gdzieś przy wodospadach. A jednak, dziewczyna darowała mi ten cukierek, być może przewidując, że będzie on bardziej mnie potrzebny niż jej. Jestem jej wdzięczny jak nigdy dotąd. Szkoda tylko, że nie będę już mógł jej tego powiedzieć.
Kończąc przemyślenia, zacząłem zastanawiać się, jak użyć mocy tęczy. Spróbowałem wytworzyć coś na kształt tęczy, robiąc to tak, jak tworzyłem światło. Nagle utworzyła się tęcza prowadząca na dół. Sprawdziłem szybko, czy jestem w stanie chodzić po niej, a potem zbiegłem na dół.
Będąc już blisko końca, tęcza zaczęła robić się przezroczysta, a ja przestawałem czuć moc. Nagle tęcza i cała siła, którą otrzymałem przez cukierka, zniknęła, a ja runąłem w dół. Szczęśliwie byłem nad wodą, więc spadając kilka metrów wpadłem do rzeki.
Wypłynąłem z niej i wyszedłem na brzeg. Zza drzewa wybiegł zombie. Ponieważ nie miałem przy sobie żadnej broni, zacząłem biec przed siebie. Z krzaków i dziur wychodziły potwory i goniły mnie, a ja biegłem tak szybko jak potrafiłem. Było mi przeraźliwie zimno, ale wiedziałem, że nie mogę się zatrzymać.
W pewnym momencie ujrzałem światełko w oddali. Nie zastanawiając się ruszyłem w stronę blasku. Dobiegłem do niewielkiego domku. Błyskawicznie wpadłem do środka i ujrzałem kamienny miecz leżący na stole.
-Lepsze to niż nic. –Powiedziałem sam do siebie zmęczony długim biegiem, wziąłem miecz i rzuciłem się do walki. Byłem tak zdenerwowany, iż nie panowałem nad sobą i atakowałem tak mocno, że po chwili potwory uciekły.
Zatrzasnąłem się w domku i rozejrzałem się. W rogu ujrzałem zwykły łuk z kilkoma strzałami i małą krótkofalówkę. Z nadzieją włączyłem radio i nastawiłem na odpowiednie fale.
Usłyszałem szelest i niewyraźny głos:
-Halo? Halo?
-Halt! Nareszcie! –Powiedziałem szczęśliwy.
-Bercik! Ty żyjesz! Gdzie ty jesteś? –Zawołał rozradowany admin.
-Nie wiem. W jakiejś dżungli niedaleko wielkiego wodospadu. –Odpowiedziałem.
-W Arcadii jest tylko jedno takie miejsce. Wiem gdzie jesteś. Tak się składa, że niedaleko jest siedziba HEROS-a.
-Naprawdę? Zdaje się, że mam z nim niewyrównane rachunki. –Powiedziałem z chęcią zemsty w głosie.
-Skontaktował się ze mną z twojej krótkofalówki i powiedział, że nie żyjesz. Udało mi się go namierzyć za pomocą nadajnika, którego potajemnie schowałem w twoim radiu. Sam także jestem w drodze do niego. Zaatakujmy go razem!
-Świetny pomysł! Powiedział mi, że istnieje antidotum na tą chorobę. A to by oznaczało, że możemy jeszcze cofnąć to całe zamieszanie.
-Mi także tak powiedział, ale obawiam się, że nie możemy go grzecznie poprosić.
-Wiem. W którą stronę mam do niego iść?
-Idź na zachód, w stronę gór. Tam ujrzysz ogromną bazę. Wejdź do środka i postaraj się znaleźć pokój z zaopatrzeniem. Tam uzbrój się i zaatakuj HEROS-a.
-Dobrze. –Odpowiedziałem. Nadszedł czas zemsty.
Po kilkunastu minutach drogi zobaczyłem w oddali wielki budynek. Strzegło go wiele potworów. Skradając się ujrzałem niewielki domek, z tablicą zaopatrzenie. Szybko wbiegłem do niego i ujrzałem mnóstwo przedmiotów. Czego tu nie było! Od zbroi, przez wszelkie możliwe bronie aż po mikstury.
-Dobra wiadomość. Znalazłem przed ich siedzibą budynek z mnóstwem przydatnych rzeczy.
-To wspaniale. –Odpowiedział Halt.
Ubrałem szybko zbroję. Gdy sięgałem po kołczan ze strzałami, zauważyłem coś niepokojącego.
-Halt? –Zapytałem przerażony.
-Co się stało, Bercik? –Odpowiedział drżącym głosem Halt.
-Dlaczego moje ręce są zielone? –Spytałem, mimo że znałem już odpowiedź.
-Zostałeś zakażony! Być może HEROS wszczepił ci chorobę, gdy byłeś u niego.
-Tak, to całkiem prawdopodobne. –Odpowiedziałem.
-Musimy się śpieszyć. Trzeba szybko znaleźć antidotum na tą chorobę.
Wyszedłem z budynku w pełni uzbrojony, trzymając w ręku ładunek wybuchowy i zapalniczkę. Podkradłem się do budynku i odpaliłem ładunek przy posterunku potworów, które strzegły wejścia. Po chwili cały teren przed wejściem do siedziby HEROS-a wyleciał w powietrze, a ja szybko wskoczyłem przez zniszczone drzwi do środka.
-Co tam się dzieje? –Słyszałem zmutowane głosy zombie, które najwyraźniej biegły sprawdzić, źródło hałasu. Wyjąłem nóż i gdy tylko pojawił się pierwszy zombie, rzuciłem w niego nożem.
Nagle zza zakrętu wypadło kilka potworów, mających diamentowe zbroje tak jak ja. Wyjąłem łuk i zacząłem strzelać do kreatur, ale moje strzały zgniatały się o zbroje potworów. Szybko zerknąłem, jakie mam eliksiry przy sobie. Zobaczyłem miksturę uzdrawiania.
Mikstura uzdrawiania leczyła ludzi, ale kaleczyła potwory i zabierała im siły. Bez namysłu rzuciłem w potwory buteleczką, która zbiła się. Potwory spowolniły trochę bieg, a po chwili przewróciły się.
Ruszyłem do przodu. Nagle stanęło przede mną coś ogromnego. Było całkiem zielone, ubrane w diamentową zbroję. W ręce trzymało dużą siekierę. Wyglądało na zombie, ale jakieś wielkie.
-To ty! –Zawołał potwór zmutowanym głosem, wskazując na mnie.
-Ja? –Zapytałem, a po chwili przestraszyłem się, gdyż mój głos był nienaturalnie niski. To znaczy, że coraz bardziej zamieniałem się w potwora. Musiałem szybko znaleźć HEROS-a i wypić antidotum.
Potwór zaczął do mnie biec z ostrym narzędziem. Nie myśląc, wszedłem w pierwsze drzwi, jakie znajdowały się koło mnie.
Byłem w toaletach. Szybko naciągnąłem łuk i czekałem na potwora. Wszedł po chwili, a ja wystrzeliłem strzałę prosto w niego, a następnie rzuciłem w niego miksturą leczenia.
Widząc, że potwór niezbyt słabł, rzuciłem w niego wszystkimi leczącymi eliksirami, jakie miałem. Zombie stał w miejscu i patrzył się przed siebie. Uciekłem od niego, dopóki był w transie.
-Halt, gdzie jesteś? –Powiedziałem przeraźliwie niskim głosem.
-Napotkałem pewne problemy przy wejściu. Jestem w budynku. Załatw HEROS-a, a ja poszukam antidotum.
-Dobrze. –Powiedziałem niechętnie. Będę musiał sam walczyć z silnym mężczyzną w czarnej zbroi.
Biegnąc przez korytarze natrafiłem na tablicę z napisem gabinet władcy i strzałką w prawo. Pobiegłem więc w prawą stronę i po chwili doszedłem do ogromnych drzwi, które rozsunęły się przede mną. Wkroczyłem do środka.
Ujrzałem zielonego HEROS-a, patrzącego na mnie niewyraźnym wzrokiem.
-HEROS? Co ci jest? – Zapytałem, zapominając niemal, po co tu przyszedłem.
Heros nie odpowiedział. Popatrzył się na mnie zmęczonym wzrokiem. Podbiegłem do niego.
-Wszystko dobrze? –Zapytałem.
Mężczyzna jednak dalej nic nie mówił.
-Gdzie twoja czarna zbroja? Gdzie twoja siła? Powiedz coś! Gdzie jest antidotum? –Prawie krzyczałem mutującym się głosem.
W tym momencie na ścianie pojawił się wielki, niebieski obraz, przedstawiający głowę Halta.
-Jego siła? Miał ją dzięki eliksirowi i wykorzystywał ją przeciw wam wierząc, że przez to uzyska władzę. Niestety, zamiast eliksiru władzy otrzymał ode mnie strzykawkę z chorobą.
-Halt! Ty chyba nie chcesz powiedzieć…
-Tak, chcę. Miałem dosyć słuchania się Tyra i patrzenia, jak on żyje w luksusach a ja muszę każdemu pomagać! Postanowiłem więc to zmienić. Zmówiłem się z HEROSEM, który uwierzył, że dam mu władzę. Niestety, wcale tak nie zrobiłem. Otrułem go i teraz sam będę się cieszyć władzą. HEROS pomógł mi zorganizować wszystko i… złapać ciebie. A teraz już go nie potrzebuję. Już niedługo będę władał całą Arcadią i nie dasz rady mnie powstrzymać. Do końca mutacji zostało ci jeszcze około godziny. Jemu jeszcze mniej. Dysponuję wprawdzie antidotum, które mogłoby cofnąć tą całą zarazę, ale przepraszam, nie chcę ci go dać.
-Jeżeli nie dasz mi tego antidotum, złapię cię i wyrwę ci je z ręki, ty zdrajco! –Zawołałem, a następnie okrutnie zawyłem. Przez zakażenie przejmowałem coraz więcej zwierzęcych cech.
-Nie uda ci się mnie znaleźć. Już wkrótce będziesz wypełniał moje rozkazy, Berciku. –Powiedział dumnie Halt i złowieszczo się zaśmiał.
-Cofnij to, proszę! Odpuść! Nie ma sensu władać bezmyślnymi potworami! –Prosiłem.
-Nie są bezmyślne. Nauczę ich wszystkiego. A teraz wybacz, ale muszę załatwić kilka ważnych spraw. Powodzenia Bercik. Nie, żeby miało ci to w czymś pomóc. Już nic cię nie uratuje. Żegnaj.
W tym momencie hologram na ścianie wyłączył się. Wziąłem biurko, które leżało na podłodze i w przypływie złości rzuciłem nim o ścianę tak, że roztrzaskało się. Następnie zacząłem rzucać wszystkim, co mi wpadło w rękę. Byłem wściekły. Nie panowałem nad sobą. Zostałem oszukany. Ten, który najbardziej mi pomagał, zdradził wszystkich! Czułem rozpacz. Jak ktoś tak uczciwy jak HaltSiwobrody mógł dopuścić się czegoś takiego?
Ale teraz nie mogłem się poddać. Nie miałem już nic do stracenia. Zacząłem błyskawicznie przeszukiwać pomieszczenia, aż natrafiłem na jakieś komputery. Usiadłem do jednego z nich i włączyłem wykrywanie wszystkich krótkofalówek w pobliżu, licząc, że zlokalizuje Halta. Wyświetliła się mapa, na której był rozrysowany budynek HEROS-a, a krótkofalówki były zaznaczone czerwonymi punktami. Poza moją ukazała się jeszcze jedna. Nie miałem wątpliwości, że jej właścicielem jest admin, który chce zawładnąć światem. Szybko wydrukowałem mapę budynku i zacząłem iść w stronę Halta.
Nagle wyszedłem na świeże powietrze. Byłem w jakimś kraterze, w którym chodziło mnóstwo potworów. Schody na malutki budyneczek u góry były zniszczone, a winda zdaje się była odcięta od prądu.
Gdzieś daleko ujrzałem jakiś generator, wyłączony. Szybko pobiegłem go włączyć. Zombie zaczęły atakować mnie z łuków, ale ja poruszałem się szybko. Nienaturalnie szybko. Właściwie to biegłem na czworakach jak gepard.
Doskoczyłem do generatora i aktywowałem go. Coraz bardziej się mutowałem. Musiałem szybko znaleźć antidotum.
Winda się włączyła. Zacząłem biec do niej, ale drogę zagrodził mi wielki potwór. I wtedy kompletnie się nie zastanawiając, przeskoczyłem nad nim, wznosząc się na cztery metry. Zaczynałem się siebie bać. Moje ciało już nie słuchało umysłu i robiło co chciało.
Wsiadłem do windy i z całej siły uderzyłem w przycisk, który kazał zawieść mnie na górę. Po kilku sekundach znajdowałem się przed drzwiami małego budynku. Wbiegłem do środka i ujrzałem odwróconego Halta. Spojrzał się na mnie. Był cały zielony. Słabym, bardzo niskim głosem powiedział:
-Uciekaj!
A potem zemdlał.
W tym samym momencie szyby wyleciały z okien i rozsypały się na podłogę. Poczułem mocny powiew. Ujrzałem w oddali dwa białe, jasne światła, które zbliżały się do mnie. Po chwili wpadły we mnie i odleciałem do tyłu, przewracając się.
-Daleko doszedłeś Berciku. Nie spodziewałem się, że jesteś tak silny. Czas jednak zakończyć twoją przygodę. –Usłyszałem mroczny głos. Spojrzałem się przed siebie. Ujrzałem człowieka, który oczy miał całe białe, i które świeciły się bardzo mocnym światłem.
-Herobrine! –Zawołałem.
-Tak, to ja. Hipnotyzując różne osoby udało mi się rozprzestrzenić zarazę i zamienić wszystkich w potwory. Ponieważ jesteś bardzo blisko antidotum, nie mogę czekać, aż zamienisz się w potwora, więc muszę się ciebie pozbyć osobiście.
-Nie tak prędko! –Zawołałem i wyskoczyłem przez okno, chwyciłem się parapetu i wskoczyłem do środka, kopiąc Herobrine w brzuch. Nigdy nie wierzyłem, że on naprawdę istnieje. Wciąż myślałem, że to bajka. A jednak, ten legendarny potwór istnieje. I właśnie musze go pokonać. Jak pokonywali go bohaterzy książek, które czytałem? Nie byłem sobie w stanie nic przypomnieć.
Herobrine natychmiast mnie chwycił i przycisnął do ściany tak mocno, że posypał się z niej tynk. Próbowałem wyzwolić się z uścisku, ale nie udawało mi się. Nagle uderzyłem z całej siły hełmem w głowę potwora i odepchnąłem go tak, że przewrócił się na brzuch. Na jego szyi ujrzałem mały, czerwony przycisk.
W tym momencie przypomniało mi się to, co mówił Astelix. Herobrine to robot.
Nacisnąłem przycisk. Herobrine odwrócił się, spojrzał w moją stronę, krzyknął, a oczy mu się zgasiły. Wyłączyłem go. Pokonałem Herobrine. Ale nie było czasu się cieszyć. Musiałem znaleźć antidotum i to natychmiast.
Zobaczyłem drzwi. Jedyne, poza wejściowymi. Jeżeli tam nie było antidotum, to już nic mnie nie uratuje. Nie dam rady dalej szukać. Chciałem nacisnąć klamkę, ale nie mogłem trafić w nią ręką, która bardzo mi się trzęsła. Z wrzaskiem wyważyłem drzwi i ujrzałem wielką halę, pełną zielonych napojów w butelkach i pojemników z jakimś gazem. Podszedłem do półki z flaszeczkami. Nawet nie sprawdzając na naklejce, co to za napój, wziąłem go i chciałem otworzyć. Nie mogąc trafić ręką w nakrętkę, odgryzłem ją i wyplułem, a następnie chciwie wypiłem cała zawartość butelki. W tym momencie poczułem nagły ból głowy, tak silny, że musiałem usiąść. Czy to było antidotum, czy też jad zombie? Może lepiej było przeczytać naklejkę przed spożyciem?
Jednak po chwili ból minął i spojrzałem na siebie. Byłem normalny.
-Tak! –Krzyknąłem moim zwykłym głosem i skoczyłem ze szczęścia. Natychmiast wziąłem drugą butelkę, otworzyłem ją, wybiegłem z hali i włożyłem Haltowi do ust.
-Pij, to jest antidotum! –Zawołałem. Po chwili admin obudził się, popatrzył się na mnie zdziwionym wzrokiem, rozejrzał się niepewnie po otoczeniu i zapytał:
-Bercik?
-Udało się! Mam antidotum! Jest go mnóstwo.
-Wspaniale. Skąd ja się tu wziąłem? –Zapytał. Nic dziwnego, że nie pamiętał wydarzeń z przed chwili, ponieważ był pod kontrolą Herobrine.
-Nie ma czasu teraz tego wyjaśniać! Choć po antidotum!
Weszliśmy do hali. Rzuciło mi się w oczy coś, czego wcześniej nie zauważyłem. Ogromne samoloty z butlami gazu. Szybko podbiegłem i sprawdziłem, co to za substancja. Było to antidotum.
-Wskakuj! –Zawołałem do Halta. Xtyro uczył nas kiedyś latać takimi małymi, latającymi pojazdami.
-Co to? –Zapytał władca sprawiedliwości.
-Trzeba tym rozpylić antidotum nad Arcadią. Wszystkie potwory zmienią się w ludzi!
-No to nie ma na co czekać! Lećmy!
Po kilku godzinach latania byliśmy pewni, że gaz dotarł wszędzie. Wystarczyła jego minimalna dawka, by cofnąć działanie zakażenia zombie. Później ruszyliśmy na spawn, ciągnąc taczki pełne antidotum, tak na wszelki wypadek. Doszliśmy na spawn. Czekało tam na nas mnóstwo osób, które zadowolone patrzyły się na nas. Stał tam Atroth, Endooo, wodny91, xtyro, marqos12, Cinek, Crafcik, Lugward, Astelix, Anity, dawido2001xD, Miki864, HEROS i wiele innych. Wszyscy jakby na nas czekali. Wschodziło słońce. Tyro patrzył się na nas, podszedł do nas i zaczął coś mówić. Gratulował nam. Coś o mojej wytrwałości. Czułem senność. Całą noc nie spałem, tylko walczyłem i przemieniałem się w mutanta. Byłem zmęczony tym wszystkim. Musiałem odpocząć. Tyro coś dalej mówił, reszta uśmiechała się i patrzyła na mnie, ale ja nikogo nie słuchałem. W pewnym momencie runąłem na ziemię. Nie miałem siły stać. Usłyszałem głosy zdziwienia, ale Atroth natychmiast powiedział:
-Dajcie mu odpocząć. Jest zmęczony. Nikt nigdy nie przeszedł tyle, co on w ostatnim czasie. Zasługuje na sen.
Dokładnie. Resztkami sił wstałem i powlekłem się do pobliskiego hotelu i położyłem się na jakimś łóżku i zasnąłem. Dość miałem nerwów, walk, bólów, krzywd i chorób. Całą noc nie spałem, wcześniej biegałem od miejsca do miejsca i walczyłem, nieraz przegrywając. Ale teraz już po wszystkim. Zombie już nie istnieją. Wszystkie zamieniły się w ludzi. Wodny91 zapewne oczyści wodę ze studni Atrotha. Wszystko wróci do normy.
Zasnąłem.
Druga strona

Jest to także prawdopodobnie ostatnie opowiadanie w tym uniwersum.
Cześć 1: Sylwester
Usiadłem na krześle. Znajdowałem się w niewielkim pomieszczeniu. Podłoga była przepięknie wykafelkowana, a ściany pomalowane na biało. Z góry zwisała jasna lampa, świecąca lekko fioletowym światłem.
Znajdowałem się w siedzibie HIA – organizacji, która zajmowała się porządkiem na Arcadii. Do grupy należało kilku adminów oraz moderatorów.
Moderator był początkującym adminem. Posiadał cząstkę mocy, nad którą musiał umieć zapanować. Nie każdy to potrafił – ale ci, którzy dali radę, stawali się adminami.
Koło mnie siedział jacolplacol – moderator mający moc niezwykłej precyzji – strzelając z łuku czy z kuszy mężczyzna nie mógł chybić, co czyniło go doskonałą osobą do walki na odległość. Tuż koło niego znajdował się puntapunta, kolejny moderator, mający moc wykrywania kłamstw. Kiedy tylko nie można było czegoś ustalić, proszono puntę o radę, a on mówił kto kłamie, a kto mówi prawdę. Dzięki swojej magicznej sile założył sąd, do którego mógł przyjść każdy i wyjaśnić kilka spraw. Codziennie przez wielki budynek przewijało się setki osób, skarżących się na kradzieże ze strony sąsiadów, napady i szantaże. Puntapunta błyskawicznie wyjaśniał wszelkie spory.
Siedzieliśmy tak w trójkę w niewielkim pokoiku, zupełnie w milczeniu. Nagle ruchome drzwi rozsunęły się i do pomieszczenia weszła kolejna osoba – Julleczka.
Julleczka także była moderatorem, posiadającym niezwykły talent plastyczny. Dziewczyna potrafiła pięknie budować, malować, rysować, cokolwiek robiła, wychodziło jej to doskonale. Potrafiła panować nad swoją mocą, dzięki czemu była już bardzo blisko bycia adminem.
Nastolatka zaplanowała i wybudowała całą siedzibę HIA. Później zaprojektowała ozdoby do każdego pokoju. Nic dziwnego, że tajna baza HIA była tak piękna.
-Nasza agencja wygląda wspaniale. Dobrze, że udało się to wszystko wybudować przed końcem roku. –Powiedziała, rozglądając się.
-Tak. –Rzucił puntapunta.
Dzisiaj był trzydziesty pierwszy grudnia, wieczorem wszyscy zostali zaproszeni na wielką imprezę noworoczną niedaleko ogromnego hotelu. Zegar na ścianie pokazywał, że niedługo wybije godzina osiemnasta, a to oznacza, że czas ruszać na Olimp i przygotować się na przyjęcie.
-Wygląda to świetnie. Naprawdę, doskonale to zaprojektowałaś, Julka. –Powiedziałem, patrząc na dziewczynę.
-Dzięki. –Odpowiedziała.
Porozmawialiśmy jeszcze kilka minut, a potem wolnym krokiem ruszyliśmy na Olimp. Moderatorzy, tak jak admini, mieszkają na wielkiej górze.
Była już zupełna noc, słońce zaszło ponad dwie godziny temu. Rozmawialiśmy o nadchodzącym balu. Zastanawialiśmy się, co przygotowali dla nas mieszkańcy Arcadii. Zeszłoroczne przyjęcie było bardzo udane i wszystkim się podobało. Odbywało się ono na spawnie, gdzie zamiast straganów było mnóstwo miejsca do tańczenia, a o północy zostały wystrzelone tysiące fajerwerków tworzących różne obrazy. W tym roku ludzie z cząstką mocy admina, między innymi Lugward czy Anity, wybrali jednogłośnie wielki hotel nad jeziorem na miejsce tegorocznej imprezy. Od ponad tygodnia nie można było ich spotkać, ponieważ ciągle coś przygotowywali na ten wieczór. Impreza miała zacząć się dziś o dziewiątej.
Tak sobie gawędząc doszliśmy do Olimpu i weszliśmy po schodach na samą górę. W wiosce adminów panowało zamieszanie, każdy wciąż czegoś szukał, aby być doskonale ubranym na przyjęcie. Niektórzy już byli gotowi, w tym Atroth, który stał w luźnym dresie gotowy na tańce i zabawy. Inni, jak na przykład Anuu13, koleżanka Julleczki, jeszcze się przygotowywała, zamknięta w swoim domku.
Ruszyłem do mojej chatki, aby samemu się przebrać. Strój miałem przygotowany i nie martwiłem się, że zostało niewiele czasu, gdyż wszystko zaplanowałem. Wszedłem do mojego mieszkania i zamknąwszy drzwi, wyjąłem strój z szafy. Dolną część przebrania stanowiły czarne sztruksy, w których będę mógł wygodnie tańczyć. Górę stanowiła zaś biała koszulka z zielonym grzybkiem i czarna, skórzana kamizelka. Na nogi założę zaś adidasy.
Przebrałem się w mgnieniu oka i poszedłem do łazienki nałożyć żel na włosy, gdyż chciałem, by były postawione „na jeża”. Po kilku minutach moja fryzura osiągnęła oczekiwany efekt. Wyszedłem z toalety i założyłem na szyję mój naszyjnik z lampką, zmieniłem jednak rzemyk na nowoczesną, fioletową smycz oraz przyciemniłem trochę światło figurki.
Wyszedłem. Prawie wszyscy stali już gotowi. Przed ogromną świątynią stał sam xtyro, ubrany w elegancki, ciemny garnitur. Obok niego znajdował się Endooo w bardzo ciemnych barwach i w okularach przeciwsłonecznych. Miał na sobie kilka naszyjników i łańcuchów, a na głowie przechyloną czapkę. Niedaleko władcy mroku stał Skral, ubrany w dres, trochę podobnie jak ja, z tą różnicą, że w jego wystroju dominował kolor czerwony.
Dalej stała dalsza część adminów, każdy ubrany nieco inaczej. Jedni byli ubrani elegancko, inni luźnie jak ja, gotowi do tańca i szalonej zabawy. Chociaż wątpię, żebym z kimś zatańczył. Niezbyt lubię taniec, mimo że wszyscy uważają, że doskonale nadaję się jako partner do skocznych piosenek. Ja jednak uważam, że tańczę beznadziejnie, nawet jeśli podobało się partnerce.
-No dobrze. –Zaczął Tyro. –Widzę, że nie wszyscy są jeszcze gotowi. No trudno. Spóźnialscy dogonią nas i dojdziemy razem, a jak nie, to najwyżej przyjdą później. Już długo czekamy.
Ruszyliśmy dużą grupa w stronę hotelu. Już z Olimpu było widać, że jest bardzo rozświetlony. Szykuje się świetna impreza. W grupie idącej na przyjęcie nie było kilku osób, a dokładnie Julleczki, Suska, Cinka i Crafcika. Crafcik dojdzie do nas w drodze, ponieważ jest w swojej plantacji kakao, która przeszła spore zmiany od czasu wydarzeń sprzed kilku lat, gdy niemal wszyscy zostali zakażeni wirusem zombie, który został rozprzestrzeniony właśnie przez tą plantację.
Im bliżej byliśmy celu, tym bardziej dało się zauważyć, jak ogromne będzie to wydarzenie. Mnóstwo świateł i pojedynczych sztucznych ogni widocznych było za hotelem.
Po kilku minutach przechodziliśmy przez spawn. Dogonił nas Cinek, który, jak się okazało, szukał żelu do włosów, co spowodowało jego opóźnienie. Teraz jednak mógł dołączyć do nas i iść razem na przyjęcie. Na spawnie kręciło się mnóstwo ludzi, szykujących się do wyjścia na imprezę do hotelu. Wszyscy radośnie nas witali.
W końcu nadszedł ten moment. Doszliśmy do hotelu. Usłyszeliśmy muzykę.
Natychmiast wyszedł powitać nas Burtas, człowiek posiadający cząstkę mocy, w tym przypadku była to moc lodu. Mógł zamrażać wodę i rozmrażać lód w dowolnej chwili.
-Panie i panowie, proszę powitać adminów, którzy tu właśnie przyszli! –Zawołał do przez co jego głos był bardzo głośny i wszędzie słyszalny. Tłum rozsiany po hotelu zaczął wiwatować.
-Czas zacząć zabawę! –Zawołał do mikrofonu Burtas i w tym momencie puszczona została puszczona jakaś elektroniczna piosenka, a na ogromnej scenie pojawił się Darken tańczący breakdance. Wszyscy zaczęli jakiś dziki taniec między sobą, a Burtas w tym czasie skierował wielki reflektor w stronę nieba.
Większość adminów rzuciła się do tańca, ja jednak stwierdziłem, że szaleć zacznę przed nowym rokiem, a nie na początku wszystkiego.
Ruszyłem w stronę baru. Zobaczyłem kilku ludzi pijących kolorowe drinki. Stwierdziłem, że sam sobie jednego zamówię.
-Patrzcie, Bercik! –Zawołał ktoś z osób siedzących przy stolikach.
-Siema! –Zawołałem. Ujrzałem Astelixa, mazaczka oraz g1. Siedzieli sobie przy jednym ze stolików i popijali jakieś napoje.
-Cześć! –Zawołał Astelix. Dawno go nie widziałem. Ostatni raz spotkałem się z nim jakiś miesiąc temu, gdy poszedłem sprawdzić, co u Sparty. Potem nie miałem czasu, musiałem zając się przyozdabianiem całej Arcadii choinkami i opanować trochę nadmierne opady śniegu.
-Co pijecie? –Zapytałem.
-Drinka pomarańczowego, całkiem dobry, spróbuj. –Powiedział mazaczek.
Zgodziłem się i podszedłem do baru. Natychmiast pojawiła się bardzo wymalowana barmanka i patrząc na mnie zauroczonym wzrokiem spytała słodko, co podać. Poprosiłem pomarańczowego drinka. Obsługująca napoje szybko nalała napój i dała mi go, uśmiechając się do mnie. Dałem jej pieniądze a następnie usiadłem do kolegów i zaczęliśmy rozmawiać a ostatnich wydarzeniach i nowym roku. Po kilkunastu minutach dosiadł się do nas jakiś młody chłopak i poprosił, bym opowiedział, co się dokładnie stało z Gwiazdką. Okazało się, że zafascynowała go postać mrocznej władczyni nocy, siostry Tyra. Tym bardziej zasmucił się, gdy dowiedział, co się z nią stało. Staraliśmy się go pocieszyć, że admini nie giną i że ona kiedyś wróci, ale niezbyt się ucieszył. Nie dziwiłem mu się – nie wiadomo, kiedy dokładnie wróci, być może jutro, a być może za tysiąc lat. Sam osobiście też za nią trochę tęskniłem.
Nagle przy wejściu do baru zobaczyłem dziewczynę w różowej sukience. Miała blond włosy. Dobrze użyta szminka i kredka do oczu sprawiały, że ciężko było oderwać wzrok od kobiety. Była to Anity, jedna z organizatorek tego całego balu, który dopiero się zaczynał.
-Witam panów. Jak się bawicie? –Zapytała z uśmiechem.
-Doskonale. –Rzucił g1.
-Tak. Rozkręcimy się później. –Uśmiechnąłem się.
-Mam nadzieję. –Roześmiała się Anity.
-Spokojnie. –Zapewnił Astelix.
Po kilkunastu minutach rozmowy w barze stwierdziliśmy, że czas poszaleć na parkiecie. Sam także stwierdziłem, że z kimś zatańczę. Chociaż na początku miałem inne plany, pomyślałem, że choć raz w roku się zabawię, tańcząc. Weszliśmy do ogrodów hotelowych, gdzie dyskoteka trwała w najlepsze. Szybko znaleźliśmy partnerki i zaczęliśmy tańczyć. Tańce były bardzo szybkie, a czas do nowego roku zbliżał się coraz szybciej. Tańczyłem chyba pół godziny, zmieniając partnerki, aż nagle ktoś wziął mnie na bok.
-Widziałeś Julleczkę? – Zapytał lekko zaniepokojony Halt.
-Pewnie gdzieś tańczy. Musi tu gdzieś być. Nie martw się, nic jej nie jest. –Uśmiechnąłem się. W tym tłumie każdy ma prawo się zgubić, a co dopiero prawie dorosła dziewczyna, która przyszła tu poszaleć jak nigdy.
-No niby tak… Ale kogo się pytam, nikt jej nie widział. To trochę podejrzane, nie sądzisz? –Zapytał.
-Widocznie pytałeś złych osób. –Zaśmiałem się.
-Ale jej chyba naprawdę nigdzie nie ma.
-Może gdzieś się schowała i wyskoczy nam na sam nowy rok. –Powiedziałem.
-Tak… Miejmy nadzieję. –Odpowiedział zaniepokojony Halt.
-Wyluzuj, Halt! Jest sylwester, baw się! –Powiedziałem i poprosiłem pierwszą z brzegu dziewczynę do tańca. Władca sprawiedliwości odszedł trochę uspokojony, choć nadal widać było na jego twarzy zmartwienie. Ale o co on się martwi? Przecież Julleczka znajdzie się. Umie myśleć i cokolwiek zrobi, będzie to rozsądne.
Jakieś pół godziny przez sylwestrem podeszła do mnie Anity i zapytała się po raz kolejny, jak się bawię. Jako, że bawiłem się świetnie, odpowiedziałem:
-Doskonale! Naprawdę genialna impreza. Wszystko tu jest fajne. Ciekawe jak zrobicie sam nowy rok.
-Nie zawiedziesz się. –Uśmiechnęła się Anity. Chwilę z nią potańczyłem, ale potem musiała iść dalej sprawdzać, czy wszyscy dobrze się bawią.
Kilka minut przed sylwestrem puścili piosenkę „The Final Countdown”, a potem zaczęto odliczać sekundy do nowego roku.
Gdy doliczono do zera, w niebo wzniosło się tysiące fajerwerków, które wybuchły… tęczowym kolorem. A następnie tęcze latały po niebie, tworząc różne obrazy – czy to zdenerwowanego creepera, czy też głowę Tyra, czasem choinki, czasem gwiazdki… Widać było, że Anity wiedziała, jak wykorzystać swoją moc tęczy. Po kilkuminutowym spektaklu w niebo zostały wystrzelone tysiące sztucznych ogni, które wybuchając wysoko nad ziemią tworzyły kolorowe wzory. Dopiero po dwudziestu minutach ten przepiękny spektakl się skończył. Wszyscy stali jednak jeszcze kilka chwil, zahipnotyzowani fajerwerkami. Z głośników została puszczona skoczna muzyka i niektórzy kontynuowali swoje tańce. Także ja zacząłem tańczyć. Po chwili muzyka przycichła i z głośników dał się usłyszeć głos Burtasa.
-Tak… Dobrze, już mówię… Uwaga! Julleczka proszona o zgłoszenie się do mnie na scenę. Do mnie tutaj.
-To naprawdę ważne. Proszę, żebyś pojawiła się szybko. –Powiedział poważnym głosem xtyro. Przeprosiłem dziewczynę, z którą szalałem na parkiecie, ale rzekłem, że muszę iść jak najprędzej do Tyra. Dziewczyna nie miała do mnie wyrzutów, powiedziała, że rozumie i uśmiechnęła się do mnie. Cieszyłem się, że ludzie są wyrozumiali i wiedzą, że admini nie mają łatwego życia i często muszą robić wszystko pod prąd. Czego sam najbardziej doświadczyłem kilka lat temu podczas zarazy wirusem zombie.
Cicho podbiegłem do sceny i wszedłem na nią. Znalazłem tam stojącego niespokojnie Tyra i Atrotha.
-Co wy macie do tej Julleczki? Coś się stało? –Zapytałem.
-Nie ma jej. Nikt jej tu nie widział.
-Naprawdę nikt?
-Gdyby tu była, przyszła by tutaj. –Powiedział Atroth.
-Racja. Ale gdzie wtedy jest? Może na Olimpie? –Zapytałem.
-Wysłaliśmy Suska, żeby to sprawdził, ale nikogo nie znalazł. Sprawa jest poważna. –Powiedział poważnie xtyro.
Staliśmy chwilę w milczeniu, gdy nagle przybiegł przerażony jacolplacol i nie mogąc nic powiedzieć dał mi jakąś kartkę?
-Co to jest?
-Kartka… Bercik… List… Kula…
-Co? –Zapytałem, niewiele rozumiejąc. Na scenę wbiegł także puntapunta i powiedział:
-Coś niezwykłego. Zrobiła się znikąd taka… fioletowa kula… I wyleciała z niej ta kartka! I kula nagle zniknęła. –Powiedział chaotycznie puntapunta.
Z niedowierzaniem wziąłem od jacola niewielki skrawek papieru.
Drogi Berciku,
Jeżeli chcesz ujrzeć kiedykolwiek Julleczkę żywą, wypełniaj
Wszystkie moje polecenia. Inaczej stracisz ją i wiele innych osób…
Zbuduj z obsydianu niewielką ramę i podpal ją, a następnie wejdź sam
We fioletowy płyn, który się wytworzy.
Pan N
Ostania litera świeciła się złowieszczo na czerwono.
-Dlaczego ja? –Zapytałem.
-Pokaż. –Poprosił xtyro i wziął ode mnie kartkę. Nie chciało mu się wierzyć w to, co czyta. Można by pomyśleć, że to dowcip, ale ostatnia, świecąca się litera listu zaprzeczała tej hipotezie.
A to oznacza, że znów będę musiał nadstawiać życia przez jakiegoś szaleńca.
Ale dlaczego akurat ja?
Część 2: Ghasty
Znajdowałem się w niewielkim pomieszczeniu siedziby HIA wraz z Tyrem oraz neymarem. Neymar to kolejna osoba mająca cząstkę mocy admina – w tym przypadku była to moc obsydianu.
Stałem przed niewielką ramą z obsydianu. W ręce trzymałem zapalniczkę. Byłem ubrany w diamentową zbroję, za pasem miałem wsadzone mnóstwo noży i mikstur. Na plecach wisiał założony kołczan z łukiem. Miecz i tarcza leżały na stole, je wezmę na samym końcu.
W uchu miałem małą słuchawkę, która będzie mi zapewniać stały kontakt z Haltem.
Niechętnie podpaliłem ramę, w której naraz pojawił się wirujący, fioletowy płyn. Był lekko przezroczysty i wydawał z siebie nieprzyjemne dźwięki.
-Nie podoba mi się to. Chciałbym wiedzieć, dlaczego akurat ja muszę tam wchodzić. –Powiedziałem. Włożyłem zapalniczkę za pas i wziąłem w ręce miecz i tarczę.
-Powodzenia. –Zawołał Neymar.
Wskoczyłem w płyn.
Poczułem silne zawroty głowy i przewróciłem się. Wstałem i ujrzałem ramę z obsydianu. W niej jednak nie było już fioletowego płynu. Odwróciłem się i zobaczyłem ogromne wąwozy i kratery wypełnione lawą. Z góry spływały kolejne hektolitry magmy. Znajdowałem się w ogromnej jaskini.
Jaskinia zbudowana była z jakiegoś dziwnego kamienia. Zbliżyłem się trochę do jednej ze ścian. Przypatrzyłem się jej. Kamień był czerwony, miejscami czarny. Wyglądał na zastygniętą lawę.
-Halt, jesteś tam? –Zapytałem. Ale w słuchawce nie było nic słychać. Brakowało sygnału.
-Zepsuło się, a niech to. –Zawołałem i ponownie się rozejrzałem.
Jeziora lawy i ogromne plaże z popiołu. To wszystko wyglądało jak wnętrze jakiegoś wulkanu.
Zacząłem powoli iść przed siebie. Było bardzo gorąco przez ciepło, które biło od magmy. Do tego dołączał się nieprzyjemny zapach siarki i spalenizny.
Po chwili drogi, wzdłuż rzeki z lawą, ujrzałem jakąś postać. Podszedłem bliżej. Stworzenie zauważyło do mnie i powoli zaczęło kierować się w moja stronę. To był człowiek, ale okropnie zniekształcony, ubrany w łachmany.
-Co ci się stało? Kim jesteś? Trzeba ci pomóc? –Zapytałem. Kreatura odwróciła powoli głowę w moją stronę i ohydnym głosem powiedziała:
-Nie wiem. Nie obchodzi mnie to.
-Ale może trzeba mi pomóc.
-Nie, myślę, że nie. –Odparł bez zainteresowania rozmówca i wolnym krokiem powlókł się do jakiejś jaskini. Zdziwiony szedłem dalej.
Gdzieś tutaj musiała być Julleczka. W liście było napisane, że mam wejść w płyn. Tak zrobiłem. Teraz powinienem szukać dziewczyny – albo kolejnej wskazówki, bo nie wierzyłem, że uda mi się ją łatwo odnaleźć.
Zamyślony usłyszałem głośny płacz dziecka. Tak głośny, że zatkałem sobie uszy. Dźwięk był coraz bardziej hałaśliwy, zacząłem się trząść. Nagle ustał.
Rozejrzałem się, przysuwając tarczę bliżej siebie.
-Kto tutaj jest? -Zapytałem donośnym głosem, które echo poniosło daleko przez jaskinie.
Usłyszałem w odpowiedzi wycie, znów okropnie głośne.
-Przestań! Głuchnę! –Wrzasnąłem, zatykając uszy.
Dźwięk ustał. Rozejrzałem się. Hałas dochodził z jaskini za mną. Szybko wbiegłem do niej. Po kilku sekundach wybiegłem po drugiej stronie. Rozejrzałem się. Przede mną była plaża, na której rosły jakieś podejrzane, czerwone rośliny. Wyżej unosiło się coś białego. To coś spojrzało się na mnie i wrzasnęło tak głośno, że odrzuciło mnie do tyłu.
-Ciszej! Proszę! –Zawołałem.
Biała istota otworzyła szeroko swoje oczy. Ujrzałem kapiące łzy z magmy. Smutne stworzenie spojrzało się na mnie, po czym nagle wystrzeliło we mnie jakąś kulą. Odsunąłem się, a kula uderzyła w pobliską ścianę i wybuchła, zasypując jaskinię.
-Rany! –Zawołałem!
Stworzenie zapłakało swoim donośnym głosem.
-Co się stało, że płaczesz? –Zapytałem i przyjrzałem się istocie bardziej. Przypominała unoszący się pięciometrowy, biały sześcian z dziewięcioma mackami, podobnymi do tych, które ma ośmiornica. Na jednej ze stron sześcianu stworzenie miało usta i płaczące lawą oczy. Pod oczami były narysowane kolorowe tatuaże. Istota spojrzała się znów na mnie smutnym wzrokiem i piskliwym głosem odpowiedziała:
-Zgubiłam drogę do domu.
-Nie martw się, coś się zaradzi. –Powiedziałem, zastanawiając się, jak mogę pomóc tej zapłakanej duszyczce.
-Dziękuję! –Zawołała istota. Na jej twarzy natychmiast zawitał uśmiech. Z radości zaczęła latać w kółko, nucąc coś, szczęśliwie już nie tak głośno. Po kilkudziesięciu sekundach wesołego lotu podleciała do mnie i powiedziała:
-A ty kto jesteś? Nie widziałam cię tu wcześniej.
-Jestem Bercik. –Powiedziałem.
-Aha. Ja jestem Lilia.
Chwilę później Lilia wytłumaczyła mi, że pochodzi z gatunku Ghastów – czegoś podobnego do duchów. W przeciwieństwie do duchów, ghasty nie są przezroczyste. Dowiedziałem się też, że stworzenia szybko zmieniają swój nastrój. Podobno zamieszkują tę krainę od dawna.
-Co to właściwie za kraina? –Zapytałem.
-Nether. –Odpowiedziała Lilia.
Zacząłem mieć nieprzyjemne uczucie, że jestem w innym wymiarze, że ten fioletowy płyn był portalem. Dobrze chociaż, że nikt mnie na razie nie atakuje.
-Jak się tu dostałeś? –Zapytała Lilia.
Opowiedziałem jej w skrócie o zaginięciu Julleczki i o mojej mocy światła. Istota była zafascynowana, słysząc to wszystko.
-Pewnie czeka cię duża przygoda! –Ucieszyła się Lilia.
-Niezbyt się z tego cieszę. Nie podoba mi się to, że właściwie za każdym rogiem ktoś może się na mnie czaić. Po coś mnie tu wysłano i wątpię, aby „Pan N” zostawił mnie tutaj.
-Rozumiem. –Posmutniała Lilia.
Miała rację, że ghastom błyskawicznie zmienia się nastrój. Raz dziewczyna skakała z radości, innym razem płakała.
-Dobra, na razie poszukajmy twojego domu. –Powiedziałem.
-Przypomniało mi się gdzie to jest! A może polecisz tam ze mną? Wśród mnie i innych Ghastów poczujesz się bezpiecznie!
Spodobał mi się ten pomysł.
-Niestety, nie umiem latać. –Rzekłem zasmucony.
-To nic! Wskakuj. –Powiedziała Lilia, poleciała bliżej mnie i ustawiła się tak, bym mógł jej wsiąść na górną ścianę sześcianu, z którego się składała.
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł? –Zapytałem przerażony. Obawiałem się, że puszczę się w trakcie lotu i wpadnę do jednego z wielu jezior lawy.
-Spokojnie, nic ci się nie stanie. –Zapewniała rozbawiona dziewczyna. Zaufałem jej. Wsiadłem na plecy i zaczęła gdzieś lecieć z dużą prędkością.
Trzymałem się mocno jej białego ciała, aby nie spaść. Widziałem, że Lilia nie leci tak szybko, jak potrafi, by nic mi się nie stało. Poruszała się pewnie pomiędzy czerwonymi soplami i skałami. Zastanawiałem się, jak może wyglądać jej miasto. Z zamyślenia wyrwał mnie dziwny dźwięk.
Odwróciłem się i zobaczyłem jakiś czerwony pocisk lecący w moją stronę oraz latające ognie.
-Lilia, coś się złego dzieje za nami.
-Ogniki. Nie martw się, nic nam nie zrobią, są za wolne.
Faktycznie, po chwili zaczęły się oddalać, aż w końcu przestały być widoczne. Po kilkunastu minutach lotu zobaczyłem w oddali ogromną wyspę. Na niej znajdowały się budowle i zamki z ciemnoczerwonej cegły. Były ogromne, pewnie ze względu na to, że ghasty także są bardzo duże. Domyśliłem się, że jest to miasto białych stworzeń.
Gdy dolecieliśmy bliżej Lilia zniżyła lot i zwolniła, aż w końcu zupełnie się zatrzymała.
-Jesteśmy. –Powiedziała.
-Świetnie. Ładne miasto. Z czego są zrobione te cegły?
-Z tej czerwonej skały, która jest zaschniętą magmą.
-Rozumiem. Dokąd się udamy?
-Nie wiem. Może zapoznam cię z królową.
-Z królową? –Zląkłem się.
-Nie martw się. Polubi cię. –Uśmiechnął się do mnie Ghast.
Białe stworzenie zaczęło lecieć nad ulicami, aż doleciało do ogromnego pałacu. Lilia bez zatrzymania wpadła do środka i znalazła się w sali tronowej. Przestraszyłem się, widząc królową. Był to ogromny Ghast, który miał przynajmniej piętnaście metrów wysokości. Podobnie jak inne, władczyni miała tatuaże na polikach. W przeciwieństwie do reszty narodu, miała na głowie wielką koronę z błyszczącym się na środku diamentem.
-Co się stało Lilio? –Zapytała poważnym głosem królowa.
-Nie, nic. Tylko znalazłam takiego człowieka. Nazywa się Bercik. Berciku, poznaj Domenicę, naszą królową.
-Witam, wasza wysokość. –Powiedziałem.
-Witaj Berciku. Co cię sprowadza w nasze strony?
-Niestety, muszę ratować moją koleżankę. Porywacz sam tak powiedział. Wysłał mi list, w którym napisał, że muszę zbudować portal do Netheru, przejść przez niego i czekać na dalsze instrukcję, jeżeli chcę ją zobaczyć żywą.
-Portal?
-Tak. Nie jestem pewien, ale chyba pochodzę z innego wymiaru, albo coś takiego. Nigdy nie widziałem podobnego miejsca.
-Dziwne, bardzo dziwne. Wiesz, kto jest porywaczem?
-Nie mam pojęcia, wasza wysokość. Ta osoba podpisuje się jako „Pan N”, ale niestety tylko tyle wiem.
-To pewnie jeden z mrocznych szkieletów. Tylko one są tak złe, aby zrobić coś takiego.
-Tylko dlaczego zaatakowały nas, ludzi, z innego świata.
-Właśnie to mnie zastanawia.
-Mam nadzieję, że będę mógł tu trochę zostać. Nie czuję się zbyt bezpiecznie sam, ponieważ ten „Pan N” może w każdej chwili mnie zaatakować.
-Wiemy. Zbliża się już pora snu. Przenocujesz u nas, rano pomyślimy co dalej.
-Dobrze, wasza wysokość.
Królowa kazała mi spać u Lilii. Ta dała mi niewielką poduszkę, która jednak dla mnie była rozmiarów materaca, i kazała mi na tym spać.
Zmęczony zasnąłem, nie myśląc, co będzie później. Poduszka była bardzo wygodna, a ja jedyne, czego teraz potrzebowałem, to snu.
Czułem, że nie śpię. Słyszałem jakiś hałas, drobne kroki, ale nie obchodziło mnie to. Tak wygodnie leżało mi się na poduszce, tak dobrze mi się spało, że nie chciałem otwierać oczu. Przewróciłem się leniwie na drugą stronę.
Kroki jednak były coraz głośniejsze.
-No dajcie mi spać. –Pomyślałem sobie, leżąc bez ruchu i próbując zasnąć.
Słyszałem, że ktoś wyraźnie do mnie idzie. Leżałem sobie jednak dalej, chcąc spać.
-Bercik! –Usłyszałem cichy szept i zignorowałem go. Nie chciałem wstawać, zbyt wygodnie mi się leżało na poduszce.
-Bercik! Wstawaj! –Głos był coraz głośniejszy. Ja jednak dalej udawałem, że śpię.
-Bercik, ty leniu, zwlecz się z poduszki!
Niechętnie otworzyłem oczy, powoli przewracając się na bok. Byłem ciekawy, kto do mnie mówi. Podniosłem się i zacząłem rozglądać. Myślałem, że to Lilia mnie budzi, ale ona dalej spała, przykryta brązowym kocykiem. Nikogo innego nie było w tym ogromnym pomieszczeniu.
-Tutaj, ślepoto. –Zawołał ponownie głos, wyraźnie zirytowany.
Spojrzałem się w dół i ujrzałem niewielką czerwoną istotę w kształcie kuli, która patrzyła się na mnie wściekła.
-Ojej, kim jesteś? –Zapytałem.
-To ja tu zadaje pytania, nędzny śmiertelniku. Szukasz podobno Julleczki, prawda?
-Tak. –Odpowiedziałem, dalej ospały.
-Tak się składa, że wiem gdzie ona jest, ale nie sprzedam tej wiedzy za darmo. Potrzebuję pewnego przedmiotu.
-Jakiego przedmiotu? –Zapytałem wściekły.
-Kamienia z korony królowej. –Uśmiechnął się złośliwie stwór.
-A jaką mam pewność, że wiesz, gdzie jest Julleczka? –Zapytałem.
W tym momencie przede mną pojawiła się Julleczka, zakneblowana i przywiązana do krzesła. Znajdowała się w ciasnym pomieszczeniu. Wszystko znikło tak samo szybko, jak się pojawiło.
-Wiem, gdzie ona jest. Jeżeli cokolwiek mi zrobisz, nie powiem ci tego. Chcę kamień z korony królowej. Jeżeli nie otrzymam go od ciebie w ciągu doby, możesz zapomnieć o Julleczce i twoich wszystkich przyjaciołach.
-Rozumiem. –Powiedziałem.
-Obudzę cię za dwadzieścia cztery godziny. Lepiej, żebyś miał kamień. Jeżeli go nie dostanę, już nigdy nie zobaczycie waszej przyjaciółki –Rzekła istota i znikła. Położyłem się spać, nie zastanawiając się, jak zdobędę kamień.
Gdy obudziłem się rano, zacząłem się bardziej zastanawiać, jak spełnić żądanie stwora.
Wstałem z poduszki i podszedłem do Lilii, która unosiła się odwrócona do mnie.
-O, już się obudziłeś! Cześć! –Zawołała wesoło biała istota i uśmiechnęła się do mnie, ale wcale nie odwzajemniłem tego uśmiechu. Patrząc się na ghasta, powiedziałem:
-Cześć.
-Coś się stało?
-Tak. W nocy zawitała do mnie jakaś istota i kazała mi przynieść jej na dzisiejszą noc kamień z korony królowej. Inaczej nie będę miał szans uratować Julleczki.
-Rozumiem. –Zasmucił się ghast.
Nie miałem pojęcia, gdzie znajduje się Julleczka. W wizji widziałem jedynie smutną dziewczynę, zakneblowaną i przywiązaną do krzesła ustawionego w małym, ciasnym, metalowym pomieszczeniu. Chociaż wiedziałem, że kamień z nakrycia głowy władczyni na pewno posłuży do niecnych rzeczy, nie miałem wyjścia.
-Możesz mnie zabrać do królowej? Chciałbym z nią porozmawiać.
-Ależ naturalnie. –Powiedziała poważnie Lilia. Jej radość z przed chwili zniknęła, jakby nigdy nie istniała. Teraz ghast był zdenerwowany, martwiąc się, czy uda mi się uratować Julleczkę. Choć z zewnątrz byłem wściekły, w środku miałem identyczne uczucia co biała istota – zmartwienie i smutek.
Lilia kazała mi znów wsiąść na swoje plecy i zabrała mnie do pałacu królowej. Gdy tylko doleciała na miejsce, zsiadłem z niej i ruszyłem do zamku. Wbiegłem drzwiami i szybkim krokiem trafiłem na salę tronową.
-Witam, wasza wysokość. –Powiedziałem, kłaniając się. Podniosłem głowę. Sala tronowa była pusta.
-Witaj, Berciku –Usłyszałem donośny głos zza pleców. Odwróciłem się i ujrzałem królową, unoszącą się nad drzwiami. –Czy coś się stało?
-Tak –Powiedziałem i wytłumaczyłem władczyni całą sprawę. Wydawała się być niepocieszona.
-Niestety, nie mogę ci dać kamienia.
Posmutniałem, a królowa kontynuowała:
-Jest zbyt cenny, żeby go narażać. Jest w nim wielka moc… Po prostu… Nie chcę ryzykować. Wątpię, aby istota, która cię nawiedziła, chciała potem oddać kamień…
-Wiem, ale wasza wysokość… Niech wasza wysokość postawi się w mojej sytuacji. Ten kamień jest dla mnie naprawdę bardzo ważny. –Prosiłem.
-Nie mogę ci go dać. –Odmawiała twardo królowa. Nie udało mi się jej przekonać, prośbami czy obietnicami.
Zdenerwowany i zrozpaczony jak nigdy wyszedłem z zamku. Wychodząc na zewnątrz, zdałem sobie sprawę, że nie pożegnałem się z władczynią tylko wyszedłem bez słowa. A zresztą, nieważne. W tej chwili byłem tak wściekły, że wszystko mi jedno.
-I jak? –Usłyszałem delikatny głosik. Ponuro spojrzałem się na Lilię, tak, że odsunęła się, rozumiejąc, jak potoczyła się rozmowa. Miałem ochotę walczyć. Miałem ochotę niszczyć. Przybyłem tu narażając życie i jestem tak blisko osiągnięcia celu, tylko królowej szkoda mi dać jakiegoś kamienia, by ocalić ludzkie istnienie.
Z drugiej strony, jaką miałem szansę, że gdybym doniósł tej istocie kamień, zaprowadziłaby mnie do Julleczki? Skąd miałbym pewność, że nie postanowi mnie zabić, albo też zabić Julleczkę?
I tak nigdy się tego nie dowiem, bo nie dostanę kamienia. Zły jak nigdy wcześniej patrzyłem przed siebie, w głowie tylko myśląc złe rzeczy o królowej, dla której ważniejszy jest kawałek skały od czyjegoś życia.
Lilia patrzyła na mnie lekko zaniepokojona. Podejrzewałem, że wiedziała, jak się czułem. I obawiała się, abym w przypływie wściekłości nie zrobił czegoś nierozsądnego.
Już miałem coś powiedzieć, nie wiedziałem co, chciałem krzyczeć. Zacisnąłem mocno pięści i przygryzłem język. Powoli wsiadłem na ghasta, który zawiózł mnie do swojego domu.
W mieszkaniu Lilii siedziałem sobie na szafce z kolorową lampką. Nadal nie ochłonąłem i przez moją głowę przewijały się okropne myśli. Biała istota unikała rozmowy ze mną, ba, unikała nawet kontaktu wzrokowego. W głębi duszy cieszyłem się z tego, bo gdybym tylko zaczął się skarżyć na królową, na pewno uraziłbym też Lilię, a nie chciałem tego, bo nic nie zrobiła.
Wszystko na nic. Po co ja tu przybywałem? To nie miało sensu. Nie osiągnę już celu, wiedziałem, że przegrałem i Julleczka zginie przez jakiegoś szaleńca. W głowie miałem jeszcze słowa istoty, która nawiedziła mnie w nocy: Lepiej, żebyś miał kamień. Jeżeli go nie dostanę, już nigdy nie zobaczycie waszej przyjaciółki. Te słowa wciąż dzwoniły mi w głowie, nie dając spokoju. Widziałem Julleczkę, szczęśliwą, uśmiechniętą, w siedzibie HIA, przed imprezą noworoczną… I widziałem także zmarnowaną, uwięzioną. I wiedziałem, że już nie mogę nic na to poradzić. Królowa nie odda mi tego kamienia.
Nagle do głowy przyszedł mi pomysł. Wiedziałem, że był zły, ale stwierdziłem, że muszę spróbować.
Skoro królowa nie chciała oddać mi tego kamienia, trzeba jej go zabrać siłą. Nie chciałem oczywiście walczyć z ghastem, a zakraść się w nocy i ukraść diament. Muszę to zrobić tak, by nikt nie zauważył.
Rano zaś musiałem być daleko stąd. Wszyscy będą mnie szukać. Stanę się złodziejem, wrogiem wszystkich ghastów. Ale uratuję Julleczkę.
-Bercik, jesteś wariatem. –Pomyślałem sobie i spojrzałem na Lilię. Ta już od dłuższego czasu patrzyła się na mnie lekko przestraszona moim gniewem. Popatrzyłem jej w oczy, a ona odsunęła się trochę i powiedziała:
-Rozumiem twoją sytuację, ale nie rób nic głupiego. Królowa jest bardzo mądra, pewnie ma swoje powody. Zrozum ją.
-Nie mogę. Tak tego nie zostawię. –Powiedziałem ponurym głosem, nie spuszczając wzroku z czerwonych, delikatnie świecących oczu Lilii. Ta zlękła się. Zapewne wywnioskowała, że planuję coś złego, byleby tylko zdobyć ten kamień.
-Nie wiem co chcesz zrobić i nie mów mi tego. Ale obiecuję, że będę dyskretna. Nikogo nie uprzedzę, że coś planujesz.
Dalej patrzyłem się na oczy białej istoty.
-Dziękuję –Powiedziałem cicho. –Chociaż na tobie można polegać.
Lilia delikatnie się uśmiechnęła, ale na jej twarzy po chwili znów zagościła powaga. Wiedziała, że wkrótce nie będzie wesoło.
W trakcie dnia zaczął powracać mi humor, parę razy uśmiechnąłem się do Lilii, ale w moim sercu wciąż gościł niepokój. Tak bardzo chciałem sobie teraz odpocząć, nie przejmować się niczym, poznawać kulturę ghastów… Ale nie mogłem. Nie mogłem się na niczym skupić, wiedząc, że tego wieczoru będę musiał ukraść królowej jej skarb.
Wieczorem, gdy Lilia szła spać, spojrzała się jeszcze na mnie. Nie pytała się, czy jestem śpiący. Nie pytała się, czy mam zamiar gdzieś wyjść. Rozumiała, że mam zamiar zdobyć ten kamień wszelkimi siłami. Powiedziała jedynie cicho:
-Powodzenia.
-Dziękuję. Dziękuję za gościnę, za to, że mi pomagałaś. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Żegnaj. –Powiedziałem.
Miałem jeszcze zamiar wrócić do mieszkania Lilii, ale tylko po to, by spotkać się z tajemniczą istotą.
Biegłem szybko pomiędzy budynkami. Dotarłem do pałacu i wspiąłem się na kolumnę, a następnie cicho wskoczyłem przez okno do środka budynku. Byłem pewien, że królowa spała. A przynajmniej miałem nadzieję, bo jeżeli nie spała, to będzie ze mną krucho.
Wylądowałem w ogromnym korytarzu z ciemnoczerwonej cegły. Przede mną było mnóstwo drzwi, jedne uchylone, inne otwarte, jeszcze inne zamknięte. Zaglądałem powoli do każdego pomieszczenia, ale niestety, nie mogłem znaleźć ani władczyni, ani co ważniejsze korony z diamentem, na którym mi zależało.
Przeszukałem wszystkie pomieszczenia na tym piętrze, ale niczego, na czym mi zależało, nie znalazłem. Zszedłem piętro niżej. Ujrzałem równie długi hol jak ten kilka metrów wyżej, ale tutaj były tylko jedne drzwi, zamknięte na kłódkę. Byłem zbyt niski, aby dosięgnąć kłódkę, ale zauważyłem w drzwiach niewielką szczelinę. Niewielką, ale wystarczającą, bym zdołał się przecisnąć i dostać do środka pomieszczenia.
Wpadłem do pomieszczenia i ujrzałem królową. Spała, a na etażerce koło niej znajdowała się korona z diamentem. Szybko wspiąłem się na szafkę i wziąłem koronę. Próbowałem odczepić kamień, ale nie miałem siły.
-Przecież nie przytargam całej korony. –Pomyślałem, mocno pociągnąłem i oderwałem kamień, tym samym zlatując z szafki.
-Au! –Wydałem stłumiony odgłos, by nie obudzić królowej. Wybiegłem z pomieszczenia, trzymając moją zdobycz. Pędziłem do domu Lilii. Nie miałem pojęcia, o której godzinie zeszłej nocy zawitał do mnie czerwony potwór. Musiałem zdążyć na spotkanie z nim. Inaczej wszystko na marne.
Bieg do domu Lilii trwał kilkanaście minut. Byłem wykończony, ale dotarłem do mieszkania zaprzyjaźnionego ghasta. Powoli, by nie obudzić białej istoty, wszedłem do środka i ujrzałem na mojej poduszce czerwoną kulę.
-Jesteś Berciku. Już się obawiałem, że nie przyjdziesz.
Nie odpowiedziałem.
-No dobra, ale teraz przejdźmy do interesów. Masz to, o co cię prosiłem, śmiertelniku.
-Mam. –Powiedziałem z niechęcią, pokazując trzymany w ręce kamień.
-Wspaniale, wybornie!
Czerwona istota z radością przyglądała się diamentowi, pocierała go swoimi kończynami, a ja patrząc się na niego zapytałem się wreszcie:
-A co z Julleczką?
-Tak, tak! Twoja koleżanka. Bym zapomniał! Mów mi Gred. No więc tak, zaprowadzę cię do niej, ale to jest daleko.
-Prowadź, prowadź.
Gred prowadził mnie przez rozległe góry, które rozdzielały rzeki lawy. Po kilku godzinach drogi doszliśmy do dziwnego włazu.
-To tutaj. Wchodź, wchodź, wchodź! Tam znajdziesz swoją przyjaciółkę.
Otworzyłem ostrożnie właz. Nie ufałem za bardzo temu czerwonemu stworzeniu, niemniej Gred był moją jedyną szansą na odnalezienie Julleczki.
Wszedłem do pomieszczenia, a za mną wlazła i czerwona, gruba istota. Ujrzałem korytarz, który prowadził tylko w jedną stronę.
-Nie kantujesz mnie?
-A skąd, zobaczysz Julleczkę żywą, nie martw się tak.
Szedłem przed siebie korytarzem. Nagle ujrzałem Julleczkę. Ubrana była w długą suknię, w której pewnie zamierzała tańczyć na balu sylwestrowym. Dziewczyna znajdowała się w ciasnym, metalowym pomieszczeniu. Była przywiązana do krzesła i zakneblowana. Patrzyła się zdenerwowana na mnie, patrzyła mi się w oczy, jakby miała zapytać „dopiero teraz?”
Znajdowała się za szybą.
-No dobrze, to wypuść ją. –Rzekłem.
-A kto powiedział, że mam zamiar ją wypuścić, co? Obiecałem, że zobaczysz ją żywą. I zobaczyłeś. Wypuszczenia jej na wolność obietnica nie obejmowała.
-Ty oszuście! Masz ją natychmiast wypuścić!
-Bo co? Zabijesz mnie? Tylko wyciągnij miecz, a ta dziewczyna nie przeżyje kolejnej sekundy. No dalej, śmiało, zbliż się do mnie, durniu!
W tym samym momencie w pomieszczeniu, w którym znajdowała się Julleczka, rozsunął się fragment sufitu i do pokoju zaczęła wpływać woda. Julleczka dalej patrzyła się na mnie, bez najmniejszego ruchu. Nie wiedziałem, czy jest zdenerwowana, czy zawiedziona, czy też czeka na moją reakcję. Woda była już jej do kolan. Zawiodłem. Tak daleko dotarłem, przeżyłem tyle, aby ją zobaczyć, a teraz widziałem jej śmierć i nic nie mogłem na to poradzić. Julleczka była już niemal cała pod wodą. Ciecz zakryła jej oczy, ale dziewczyna nawet ich nie zmrużyła. Patrzyła się na mnie wściekłym wzrokiem, jakby chciała mnie pobić. I nie dziwiłem jej się, jestem tak blisko niej i nie mogę jej uratować. Co ja powiem Tyrowi? Jak ja się w ogóle dostanę do Arcadii? Pomieszczenie było całe zalane wodą. Otwór w suficie się zamknął. Nie udało mi się ocalić Julleczki. Teraz umiera na moich oczach.
Wziąłem głęboki wdech i z wrzaskiem wbiegłem w szybę, zbijając ją. Przewróciłem się i uderzyłem o ścianę koło krzesła, na którym była uwięziona Julleczka. Woda natychmiast rozlała się po całym korytarzu, a pomieszczenie, w którym była więziona dziewczyna, zostało obsypane szczątkami zbitej szyby. Wstałem, czując ból. Nie wiedziałem, czy od upadku, czy też od kaleczących mnie ostrych fragmentów okna. Wiedziałem jedynie, że udało mi się. Wziąłem ręką miecz i szybkim ruchem rozciąłem sznury, które unieruchamiały Julleczkę. Następnie odwróciłem się i zacząłem mówić głosem pragnącym zemsty:
-Ty przeklęty oszuście! Tyle zrobiłem! Tyle zrobiłem, żeby tu dotrzeć! I zostałem oszukany przez ciebie! Nie wybaczę ci tego! Zabiję cię! –Krzyknąłem, a mała, czerwona istota skuliła się i ze strachem pobiegła do kąta, błagając:
-Nie! Proszę! Nie zabijaj mnie! Wybacz, błagam!
-Nie! –Wrzasnąłem i zrobiłem zamach, by wbić jak najgłębiej miecz w istotę, która sobie ze mnie zakpiła. Już miałem wykonać cięcie ręką, gdy coś bardzo mocno ją chwyciło i nie byłem w stanie wykonać ruchu.
-Oszczędź go. –Usłyszałem głos Julleczki.
Gred spojrzał z radością w oczach na dziewczynę, ja zaś spojrzałem na nią z lekkim zdenerwowaniem. Rzuciłem miecz, a ona puściła moją rękę.
-Jak wolisz. –Powiedziałem, patrząc na Greda i obiecując sobie, że nie daruję mu tego, co zrobił.
-Dziękuję za ratunek. –Powiedziała uśmiechnięta Julleczka.
-Nie ma problemu. –Odpowiedziałem obojętnie, chwytając miecz i wsadzając go sobie za pas. Spojrzałem się na dziewczynę i rzekłem:
-Niestety, nie mam bladego pojęcia, jak się stąd wydostać. Najlepiej wrócić do miejsca, z którego się tu dostałem. Tylko nie mam nigdzie zapalniczki, a bez niej pewnie się nie obejdzie.
-Nie martw się. Ja mam. Wzięłam ją ze sobą na wszelki wypadek, żeby móc rozpalać sztuczne ognie. Zobaczę, czy nie zamokła. –Powiedziała Julleczka swoim normalnym, radosnym głosem i wyjęła małą, fioletowo – różową zapalniczkę. Po chwili udało jej się uzyskać płomień.
-Świetnie, naprawdę, wspaniale! –Powiedziałem. Wreszcie będę mógł wrócić do normalnego świata i nie martwić się o nic. Pozostawało jedynie odnaleźć ramę z obsydianu, ale nie pamiętałem, gdzie to było. Obawiałem się, że tylko Lilia wie, gdzie to dokładnie jest.
W tym samym momencie usłyszałem eksplozję. Sufit zleciał na podłogę, posypały się czerwone i czarne kamienie.
-Co się dzieje?! –Wrzasnął przerażony Gred.
Druga eksplozja zniszczyła głazy i utworzyła otwór, przez który można było zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz. Wyjrzałem i ujrzałem królową ghastów oraz kilka jej podwładnych, którzy nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.
-Tylko nie to. –Powiedziałem sam do siebie.
Część 3: Powrót do domu
-Oddam wam kamień. –Rzekłem do królowej, która patrzyła się na mnie wściekłym wzrokiem.
Odwróciłem się, ale Greda wraz z kamieniem nie było. Rozglądałem się, ale potwór jakby rozpłynął się w powietrzu. Julleczka także szukała czerwonego stwora, niestety bez skutku.
-Trzeba było go ubić, kiedy jeszcze mieliśmy go w garści. –Powiedziałem zły do Julleczki, która nie odpowiedziała.
Spojrzałem ponownie na królową.
-No dobra, kamienia raczej nie będzie. Przykro mi, nie miałem wyjścia. Musiałem tu jakoś dotrzeć. Przepraszam. Zróbcie ze mną co chcecie, zasłużyłem na to. Ale chociaż ją puśćcie wolno. Ona jest niewinna.
Królowa przyjrzała mi się bardziej, a jej strażnicy przybrali bardziej wrogi wygląd. Władczyni zleciała kilka metrów niżej i swoim poważnym, jak zawsze, głosem, rzekła:
-Jest źle. Bardzo źle. Nie powiedziałam ci, jakie właściwości ma ten kamień. Nie ufałam tobie aż tak bardzo, by powiedzieć tę tajemnicę. Teraz tego żałuję. Mogłam temu jeszcze zapobiec.
-Ale czemu? Wasza wysokość? –Zapytałem.
-Ten kamień to nie jest zwykły diament czy inny kryształ. Gdyby tak było, bez problemu bym go oddała, żeby ratować twoją przyjaciółkę. Ale to nie jest zwykły kawałek skały. To jest kamień mroku. W środku jest ukryta energia, jakiej nikt nie znał. Moja korona neutralizowała moc diamentu, ale teraz, gdy ten fragment skały nie jest w moim nakryciu głowy, każdy może użyć jego energii do złych celów. Nie dałam ci go, bo myślałam, że użyjesz mocy przeciwko nam. A jednak, ty nic o tym nie wiedziałeś. Teraz już jest koniec.
-Ale dlaczego? –Zdziwiłem się.
-Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, powiedziałam, że za tym całym porwaniem stoją mroczne szkielety. Teraz jestem już tego pewna. Te dranie zapewne spróbują użyć mocy kamienia, aby sprowadzić na cały świat ciemność i strach.
-Takiego zdania nie spodziewałem się dziś usłyszeć. –Rzekłem zdumiony. A jednocześnie zły, że dałem tym potworom to, co teraz sprowadzi nas do zguby. Królowa kontynuowała:
-Skoro jednak szkielety wiedzą także o twoim wymiarze, obawiam się, że tobie i wszystkim innym z twojej krainy grozi straszne niebezpieczeństwo.
-Jasna choroba! Nie da się temu zapobiec?
-Musielibyśmy zlokalizować ich siedzibę. Od lat to próbujemy. Nigdy się nam nie udaje. Musielibyśmy mieć nieprawdopodobne szczęście, żeby w ciągu kilku najbliższych dni odkryć ich bazę. Nie mamy wiele czasu. Za kilka godzin odeślemy ciebie i tą dziewczynę do waszego świata. Zniszczymy portal. Jest wykonany z rzadkiego materiału, być może szkielety nie posiadają wystarczająco dużo obsydianu, by zbudować kolejne przejście do waszego świata. Wątpię w to… Ale może jest jakaś szansa. Odeślemy was i będziemy walczyć. Tak długo, aż nie polegniemy. A ty ostrzeż swoich. Każ im się przygotować. Wyjmijcie najlepsze bronie. Szykujcie się do walki, jakiej nie pamiętacie.
-Doskonale. –Powiedziałem zrozpaczonym i załamanym głosem. Czyżby szykował się koniec? Mało było w ostatnich czasach nieprawdopodobnych walk? Kilka lat temu nastąpiła ogromna bitwa z władczynią nocy i siostrą Tyra, Gwiazdką. Niedługo później straszna zaraza, w której niemal wszyscy zamienili się w zombie, na szczęście w ostatniej chwili udało się znaleźć antidotum na chorobę. I teraz: inwazja mrocznych szkieletów wyposażonych w kamień, który posiada moc ciemności.
Co łączyło te wszystkie niebezpieczne przygody? Ja. To zawsze ja musiałem walczyć za wszystkich, zawsze ode mnie zależały losy pięknej Arcadii. Miałem już dosyć tego wszystkiego. Chciałem być kimś innym. Zwykłym człowiekiem, bez żadnej mocy, który żyje beztrosko i nie martwi się, że przez niego Arcadii grozi wieczny mrok.
Usiadłem przy ścianie i oparłem głowę na kolanach. W pewnym momencie moje rozpaczliwe przemyślenia przerwał pewien pomysł.
-Królowo, a co, jeżeli posiadam moc światła i jasności? –Zapytałem.
-Twoja siła najwyżej przytrzyma przez chwilę mrok, ale nic, absolutnie nic, nie może równać się sile tego kamienia.
-Wspaniale. Naprawdę, świetnie. –Warknąłem zdenerwowany.
Wojska królowej, które przybyły razem z nią, by ją strzec, zabrały nas na swoich plecach z powrotem do miasta ghastów. Wyglądało ono piękniej, niż zapamiętałem, ale jak mogłem się cieszyć, skoro wiedziałem, że wkrótce to wszystko miało zniknąć bezpowrotnie?
Strażnicy władczyni wysadzili nas pod domem Lilii. Ta ucieszyła się bardzo, gdy mnie zobaczyła. Ja też cieszyłem się, że udało mi się odzyskać Julleczkę i wrócić tutaj nie jako wróg, lecz przyjaciel, ale nie pokazałem tego po sobie, ponieważ wiedziałem, że wkrótce temu miejscu grozi straszne niebezpieczeństwo. Przeze mnie.
Julleczka i Lilia poznały się i całkiem dobrze się dogadywały. Okazało się, że obie interesują się dekoracją i architekturą (za czym ja nie przepadam). Rozmawiały ze sobą, dzieląc się projektami na wzory, meble i budynki, które rodziły się w ich głowach. Ja tym czasem siedziałem skulony gdzieś w kącie. Myślałem, jak zapobiec inwazji szkieletów, ale nic mi nie przychodziło do głowy, a to, co już przyszło, szybko okazywało się bezsensowne. Jednym uchem słuchałem rozmowy ghasta i Julleczki, które chyba nie zwracały na mnie uwagi. Julleczka nie wyglądała na zmartwioną, Lilia zaś była uśmiechnięta i szczęśliwa z naszego powrotu, nie wiedziała jeszcze o tym, co ją czeka. Co czeka wszystkich.
Biała istota widząc, że znów nie jestem w nastoju do rozmów, nie rozmawiała ze mną. Tymczasem ja, rozgoryczony, wręcz czekałem na rozmowę z kimś. Ale nie potrafiłem rozpocząć rozmowy. Czekałem, aż Lilia mnie zapyta, co się stało, ale to nie chciało nastąpić. Nic dziwnego. Ja też bym nie rozmawiał z osobą, która była zdenerwowana i zrozpaczona.
W końcu jednak i ja dołączyłem się do rozmowy. Nie było sensu siedzieć obrażonym na cały świat. Wytłumaczyłem Lilii dokładnie, kto porwał Julleczkę i dlaczego, wytłumaczyłem też, co nas czeka. Ghast przestraszył się lekko nadchodzącej bitwy. W jego czerwonych oczach dostrzec można było przerażenie. Nie dziwiłem się. Potworne istoty, władcy mroku, wyposażeni w niezwykłą broń, szykowali się do ataku na królestwo białych istot, a kto wie, czy także na Arcadię.
Po kilku godzinach przyleciała do nas władczyni ghastów, wraz z eskortą. Wsiadłem na plecy Lilii, a Julleczka usiadła na jakiejś innej białej istocie, której oczy miały brązową barwę. Lecieliśmy wolno między czerwono-czarnymi tunelami zalanymi lawą. Poruszaliśmy się powoli, nie wiedziałem dlaczego. Wydawało mi się, że wszyscy obawiają się, czy aby coś nas nie zaatakuje.
Nic dziwnego się jednak nie działo. Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do ramy portalu, w której nie było fioletowego płynu. Ja i Julleczka zsiedliśmy z ghastów, dziewczyna wyjęła zapalniczkę.
-Dziękuję za gościnę. –Powiedziałem do białych istot.
Stworzenia uśmiechnęły się do nas, a Julleczka podeszła do portalu. Wytłumaczyłem jej wcześniej, że aby przejście działało, należy podpalić ramę.
-I przepraszam, że spowodowałem to wszystko.
Królowa odpowiedziała:
-Nie przejmuj się. Damy radę. Gdyby coś wam groziło, wyślę kilku moich podwładnych, by was ostrzegli.
-Dobrze. Dziękuję, wasza wysokość.
Z tłumu białych, zaciekawionych istot wybiła się jedna i wesołym głosem zawołała:
-Do zobaczenia Berciku i Julleczko!
-Cześć! –Zawołałem do Lilii, po chwili także dziewczyna z mocą tworzenia pięknych rzeczy odwróciła się i pożegnała z białą istotą.
Po chwili wraz z Julleczką wskoczyliśmy we fioletowy płyn. Cieszyłem się, że wreszcie wrócę do domu.
Pojawiłem się w tajnej bazie HIA. Dokładnie w tym samym pomieszczeniu, z którego wchodziłem do Netheru. Słyszałem nad sobą kroki. Szukałem Julleczki, ale nie mogłem jej znaleźć. Widocznie zdążyła już gdzieś pójść. Wszedłem do kolejnego pomieszczenia przez ciężkie, metalowe drzwi. Zdziwiłem się jednak, gdy ujrzałem na ścianie obrazy. Czarnobiałe. Przedstawiały mnie i Julleczkę. Nie miałem pojęcia, skąd się tam wzięły. Przed podróżą ich tam nie było.
Ruszyłem przed siebie. Doszedłem do stolika, na którym znajdowało się radio i szara płyta. Bez zastanowienia włożyłem dysk i uruchomiłem muzykę. Spodziewałem się jakiejś skocznej melodii, a usłyszałem marsz żałobny.
Zdziwiony wyłączyłem maszynę i ruszyłem dalej. Widziałem przed sobą windę, podszedłem do niej i nacisnąłem przycisk, który miał ją przywołać. Po chwili się pojawiła. Wsiadłem i pojechałem do góry.
Dotarłem do pomieszczenia gościnnego HIA. Zaskoczony jednak spostrzegłem, że nie było na ścianach tych wszystkich kolorowych obrazów. Na stoliku do kawy nie stał już mały wazonik z tęczowymi kwiatami. Wszystko było takie… puste.
Nagle ruchome drzwi do pomieszczenia rozsunęły się i do pokoju wszedł puntapunta.
-Siema! –Zawołałem.
-Rany… Bercik…? –Powiedział zduszonym głosem władca prawdy i osunął się nieprzytomny na ziemię.
-Co jest grane? –Zapytałem zaniepokojonym głosem. Podszedłem szybko do najbliższego lustra i przejrzałem się. Wyglądałem normalnie. Miałem w kilku miejscach brudną zbroję, ale to chyba nie jest powód do mdlenia?
Po chwili do pomieszczenia wpadł Cinek oraz Jacolplacol i zbladli od razu, jak mnie zobaczyli.
-Co się dzieje? –Zawołałem.
-Ty… żyjesz? –Zapytał przerażony Cinek, władca roślin.
-No oczywiście, że żyję? Dlaczego miałbym nie żyć? Nie było mnie tu tylko cztery dni.
-Cztery dni? Żartujesz? –Spytał Jacolplacol, władca precyzji.
Zacząłem się zastanawiać, o co im chodzi.
-Jaki dziś dzień? –Zapytałem niepewnie.
-Wtorek. –Odpowiedział Cinek.
-No dobrze, że wtorek, ale data?
-Czternasty marzec. –Odpowiedział król flory.
-Jak to marzec? To nie było mnie tu przez trzy i pół miesiąca? –Niemal krzyknąłem.
-Nie –Odpowiedział spokojnym głosem Jacolplacol. –Nie było cię tu prawie dwa i pół roku.
-Doskonale, po prostu wspaniale, w Netherze minęły zaledwie cztery dni! –Powiedziałem. Przecież nie mogłem spędzić u ghastów dwa lata! A może tak długo spałem? Nie, to nonsens. Najwyraźniej czas w obu wymiarach płynie różnym tempem. W Netherze mniej więcej… dwieście razy szybciej? Nie chciało mi się w to wierzyć.
-W jakim Netherze? –Zapytał Jacol.
-No tak, wy nic nie wiecie. Potem wam opowiem. Muszę się spotkać z Tyrem. Rozgłoście wszystkim, że ja i Julleczka żyjemy!
-Miałeś nawet pogrzeb, podobnie Julleczka. Po roku nieobecności admini uznali was za martwych.
-A jednak żyję i mam się dobrze. Czy xtyro jest na Olimpie?
-Tak.
-W takim razie ruszam na Olimp. Gdzieś tutaj jest też Julleczka. Poszukajcie jej i zaopiekujcie się nią.
-Dobra, Bercik.
A więc od ponad roku jestem tutaj oficjalnie martwy? A to się porobiło! Trzeba będzie udowodnić wszystkim, że jednak nie zaginąłem gdzieś w portalu i jestem dalej żywy.
Dosiadłem konia, który wypoczywał w stajni koło wejścia do siedziby HIA. Przed moją wizytą w Netherze nie było jeszcze tej stajni, ale będę musiał się przyzwyczaić, że wiele rzeczy zdążyło się zmienić w ciągu tych kilku dni przebywania w innym wymiarze.
Pognałem na Olimp. Wiele osób, które mijałem po drodze, dziwiło się bardzo, widząc mnie w pełni sił, podczas gdy od ponad trzynastu miesięcy powinienem leżeć pół metra pod ziemią. Po kilku chwilach znajdowałem się przed świątynią Tyra. Zeskoczyłem z konia i czym prędzej wpadłem do środka. Ujrzałem tam stwórcę Arcadii. Wcale nie zdziwił się na mój widok.
-Witam xtyro! Uratowałem Julleczkę!
-Doskonale. Nie było cię tak długo, że wszyscy uznali cię za martwego.
-Właśnie to jest dziwne. W świecie, w którym byłem, minęły cztery dni.
-Podejrzewam, że byłeś w innym wymiarze.
-Zgadza się. W Netherze. Ale opowiem to później, kiedy wszyscy się zbiorą razem.
-Dobrze, zorganizuję spotkanie.
Około tydzień trwało przekonywanie wszystkich, że ja i Julleczka nie zginęliśmy. Anuu13 urządziła radosną paradę, Anity i Lugward szybko skombinowali jakąś imprezę. Jednym słowem – cała Arcadia radowała się z naszego powrotu.
Potem przez wiele lat panował spokój. Jacolplacol, Julleczka oraz Puntapunta otrzymali pełną moc, co czyniło ich adminami. Nie było żadnych wojen ani inwazji, było po prostu spokojnie. Choć co sylwestra wszyscy dla żartu eskortowali Julleczkę do hotelu, żeby nie powtórzyły się wydarzenia z tamtej imprezy noworocznej.
Wydawało by się, że ten spokój będzie trwać wiecznie.
Pewnego dnia, sześć lat później, usłyszałem łomot i dziewczęce krzyki. Pobiegłem błyskawicznie do miejsca, z którego słyszałem wrzaski.
-Strasznie małe to pomieszczenie!
-Czego się spodziewasz? Przecież oni byli dużo mniejsi od nas, logiczne, że ich domy też będą mniejsze.
-Wiem, ale… Au, uderzyłam się o coś.
-Nie marudź. Trzeba znaleźć tamtego człowieka i mu powiedzieć.
Dotarłem do pomieszczenia z portalem. Było strasznie zniszczone, w środku znajdowały się dwie białe istoty w kształcie sześcianu. Jedna z nich spojrzała na mnie i powiedziała:
-To ty.
-Co się stało, że przybyliście? –Zapytałem.
-Wojna. Czarne szkielety wygrały i kierują się do was. Wycofamy do waszego świata wszystkie wojska. Będziemy walczyć.
-Ale dopiero teraz zaatakowały? –Zapytałem i zastanowiłem się.
-Jak dopiero?
-A no tak, głupstwo strzeliłem, u was przecież minęło kilka dni.
Ghasty zdezorientowane spojrzały po sobie.
-Nieważne, musimy szybko powiadomić Tyra, naszego władcę, o tym, co się zbliża.
Już wkrótce miała nadejść ostatnia w historii Arcadii bitwa. Bitwa o wszystko.
Część 4: Wojna
Z jednej strony nadchodziły nasze wojska, z drugiej wojska mrocznych szkieletów. Znajdowaliśmy się w dolinie, z jednej strony schodzili na dół wojownicy Arcadii, z drugiej – potwory.
Z naszej strony w pierwszym rzędzie szły osoby dobre w walce mieczami. Każda osoba z pierwszej linii miała tarczę oraz broń. Nie zawsze były to miecze, niektórzy mieli topory lub halabardy. Tuż za pierwszą linią znajdowało się kilka rzędów łuczników, których zadaniem było ostrzeliwać wroga tak długo, aż nie dojdzie do naszych wojsk. Później łucznicy mieli wycofać się i ostrzeliwać większe grupy szkieletów. Strzelcami przewodniczył jacolplacol, mistrz precyzji, wyposażony w kuszę z pociskami wybuchającymi i podpalającymi. Tuż koło niego stali Darken, g1, McSamuraj oraz dpx posiadający taką samą broń. Ci ostatni mieli za zadanie pilnować mniejsze grupy łuczników, oraz po rozpoczęciu walki pokierować ich w odpowiednie miejsce.
Za łucznikami stały nasze najlepsze wojska. Setki rycerzy wyposażonych w przeróżne bronie, czy to miecze, czy też halabardy lub topory. Tą, zdecydowanie największa grupą, przewodniczył Lugward wraz z Astelixem. Zależnie od pozycji poszczególne grupy rycerzy zostały podzielone na strefy, których razem wyszło 7. Pierwszą strefą, znajdującą się zupełnie po lewej stronie armii przewodniczył domiks54, który od dziecka szkolony był na wojownika. Kolejną grupą przewodniczył Pawcio, brat Cinka, władcy roślin.
Trzecią strefą zarządzał Astelix. Jego grupa to byli w większości członkowie Sparty, co czyniło wojsko bardzo trudne do pokonania. Czwartą strefą kierował sam Lugward, a wraz z nim najlepsi wojownicy. Strefa ta była na środku armii, prawdopodobnie będzie musiała walczyć z największą ilością mrocznych szkieletów. Piątą grupą kierował puntapunta, władca sprawiedliwości. Jemu przypadła najliczniejsza brygada, która w większości składała się z osób, które z zawodu były strażnikami. Szóstym zespołem kierował Piotrekd00, znany skrytobójca. Jego ludzie to były osoby, które umiały doskonale walczyć i posiadały przeróżne bronie, nie tylko miecze, ale także noże, wiatraki z kolcami i haki.
Wreszcie, ostatnią strefą kierował liberatone. Jego grupa była zupełnie po prawej stronie i składała się z łowców zwierzyny. Jego podwładni umieli doskonale walczyć z istotami większymi od nich.
Nad ludźmi Lugwarda unosiły się ghasty, które miały atakować z powietrza swoimi wybuchającymi kulami. Nie było ich wiele, większość zginęła w wojnie w Netherze.
Za tymi wojskami znajdowali się pozostali admini oraz kobiety i dzieci, którzy walczyć mieli w ostateczności. Na ogromnym, czarnym koniu siedział sam xtyro, trzymający w swojej prawej ręce diamentowy miecz, który odpowiednio zmodyfikowany przez naszych techników podpalał ofiarę. Przed królem Arcadii stałem ja, Halt, Cinek oraz marqos. Po lewej stronie Tyra stał Susek, a po prawej Atroth. Za naszym władcą stali Crafcik, Skral oraz Julleczka. Xtyro był z każdej strony kryty, ponieważ był najważniejszy. Za nami znajdowali się rolnicy, handlarze i inne osoby, które nie umiały walczyć na tyle, by dostać się do szeregów Lugwarda. Dalej były kobiety i dzieci, które walczyć miały w absolutnej ostateczności.
Nad Tyrem unosiła się królowa ghastów oraz jej ośmiu strażników.
Siły mrocznych szkieletów były na tyle daleko, że nie byłem w stanie dostrzec dokładnie ich szeregów. Widziałem z tyłu ogromne stworzenia, podobne do koni, ale kilkumetrowe. Na jednym z nich udało mi się zobaczyć ogromny, czerwony dywan. Możliwe, że to tam znajdował się władca mrocznych szkieletów, który posiada kamień ciemności.
Słońce zachodziło. Dwie, ogromne grupy biegły ku sobie, by rozpocząć walkę o wszystko. Łucznicy strzelali swoje pociski wysoko, by poleciały daleko i pokonały jak największą ilość mrocznych szkieletów, nim dojdzie do bezpośredniego starcia.
Jacolplacol i jego podwładni strzelali z niesamowitą prędkością. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego deszczu strzał. Niestety, szkielety były już bardzo blisko naszych ludzi, więc łucznicy zaczęli się cofać za wojska Lugwarda. Rozpoczęła się bitwa.
Ze wzgórza, na którym stałem, nie widziałem już walki, tylko ogromne ilości pyłu, który wznosił się na kilka metrów. Nie potrafiłem dostrzec, czyje siły przeważają. Zauważyłem, że Lugward, Astelix oraz puntapunta zaczynają się lekko cofać, podczas gdy pozostałe strefy z trzeciej linii zachodzą wroga od boku. Kurz powoli opadł i ujrzałem przerażający widok. Nikt z pierwszej linii nie przeżył. Szkieletów było wyraźnie mniej niż na początku, ale widać, że to one przeważały. Ghasty zaczęły latać nad dalszymi wojskami mrocznych potworów i zrzucać im wybuchające kule. Także najwybitniejsi łucznicy wyposażeni w eksplodujące strzały ostrzeliwali swoich nieprzyjaciół, by uczynić jak największy zamęt w ich szeregach.
Wojownicy otoczyli z trzech stron potwory, podczas gdy z czwartej nadchodziły kolejne ich wojska. Wojska Lugwarda walczyły, nie tracąc ani jednego człowieka. Władca Sparty wiedział, że jeżeli jego grupa zostanie pokonana, szkielety będą mogły łatwo dotrzeć do Tyra.
Łucznicy dobiegli do nas i ostrzeliwali ogromne konie na końcu wojsk szkieletów. W pewnym momencie konie zaczęły biec do przodu, bezlitośnie rozdeptując wszystko, na co natrafiły. Szkielety i mieszkańcy Arcadii padali pod nogami ciężkich, gigantycznych stworzeń. Ghasty królowej natychmiast rozpoczęły ostrzał potworów, które zbliżały się do Lugwarda. Konie jednak biegły zygzakiem, unikając pocisków.
Jacolplacol zaczął wystrzeliwać ze swojej kuszy pociski podpalające, ponieważ wybuchające mu się skończyły. Trafił jednego z koni, który zaczął się palić, a po chwili chaotycznego biegu runął na brygadę liberatone, prawdopodobnie zgniatając ludzi, którzy tam walczyli.
Pozostałe konie, których naliczyłem pięć, biegły w naszą stronę. Jacolplacol mimo starań nie mógł trafić potworów. W pewnym momencie jeden z koni, wyraźnie większy i ten z czerwonym dywanem na karku, wbiegł w grupę Astelixa, taranując jego ludzi i depcząc wojska Sparty. Lugward próbował powstrzymać potwora, atakując jego nogę mieczem, ale został odrzucony na kilka metrów. Pozostałe konie, ostrzelane przez ghasty i łuczników, nie zdołały się przebić.
Koń pobiegł jeszcze około sto metrów, aż w końcu zeskoczyło z niego kilkadziesiąt szkieletów w diamentowych zbrojach oraz jeden w czarnej zbroi z błyszczącymi, czerwonymi oczami. To zapewne był król mrocznych szkieletów.
Ja, Halt, Cinek oraz marqos rzuciliśmy się na grupę nadciągającą w stronę naszego władcy. W biegu rzucałem przed siebie moimi diamentowymi nożami, starając się trafić potwory w głowę. Niestety, siedem rzutów mi się nie udało, a potem skończyły mi się noże. Wyjąłem miecz i tarczę i rzuciłem się na pierwszego szkieleta, jakiego zauważyłem. Tnąc mieczem bez opamiętania w chwilę powaliłem przeciwnika. Nie miałem jednak czasu cieszyć się z triumfu, gdyż biegło do mnie kilka, jak nie kilkanaście mrocznych szkieletów. Jeden z nich skoczył na mnie, ale nim wylądował, dostał opancerzoną strzała Jacola i odleciał parę metrów w bok.
Chwilę później gdzieś w oddali usłyszałem wybuch. Zapewne ghasty atakują wrogów. Ja zaś walczyłem ze szkieletami. Nie patrzyłem, gdzie są inni admini, skupiałem się tylko na sobie. Po kilku minutach koło mnie leżało osiem martwych szkieletów. Rozejrzałem się. Halt, Cinek oraz marqos także wyszli bez szwanku z tej walki. Spojrzałem na Tyra. Biegło w jego stronę kilka szkieletów. Zacząłem pędzić, aby je powstrzymać, ale byłem za daleko. Przed konia naszego władcy wyskoczył Susek i błyskawicznie atakował potwory. Nagle do xtyra dobiegło jeszcze jedno stworzenie – sam król ciemnych szkieletów. Tyro ścisnął mocniej rękojeść miecza, a Atroth skoczył na przeciwnika. Nigdy nie widziałem Atrotha w walce, nie spodziewałem się, że będzie umiał tak władać mieczem. Mroczny szkielet nieprawdopodobnie szybko atakował, ale władca fauny odważnie się bronił, nie dając za wygraną. Starał się tym samym jak najbardziej odsunąć przeciwnika od Tyra.
Dobiegały do nas pojedyncze szkielety, którym udało się przebić przez słabą, gdyż w większości podeptaną grupę wojowników z Arcadii. Nie zachodziły jednak daleko, gdyż Halt i Cinek błyskawicznie pokonywali nieopancerzonych przeciwników. Ghasty wstrzymały swój ostrzał, ponieważ mogłyby skrzywdzić kogoś z naszych.
Atroth tymczasem walczył dalej. Nie nadążałem nad ruchami miecza władcy szkieletów i nim zdążyłem zrozumieć, co się dzieje, Atroth już blokował atak. Król zwierząt zaczynał walczyć defensywnie, niemal cały czas broniąc się przed błyskawicznymi atakami mrocznego szkieleta. Teraz zaś z każdą sekundą naszemu wojownikowi przybywało sił i coraz częściej to władca mroku musiał się bronić przed Atrothem.
Po kolejnych kilku minutach walki władca szkieletów brutalnie odepchnął Atrotha kolanem i rzucił się do ucieczki. Zrobił coś nieprawdopodobnego. Skoczył kilkanaście metrów w górę i wylądował na grzbiecie królowej ghastów. Jej oczy natychmiast stały się czarne.
-Żegnajcie! Nigdy nie odzyskacie kamienia i waszym światem zapanuje mrok! –Wrzasnął ochrypłym, zmęczonym głosem władca mrocznych szkieletów i zaczął lecieć na ghaście jak najdalej.
Nim zdążyłem się obejrzeć, unosiła się przy mnie Lilia.
-Wskakuj Bercik, musimy ich dogonić. –Wrzasnęła. Bez zastanowienia wdrapałem się na nią i zaczęliśmy lecieć odzyskać kamień.
-Widzę ich! –Krzyknęła Lilia.
Istotnie, dogoniliśmy królową ghastów.
Władczyni białych istot odwróciła się i gdy tylko nas spostrzegła, wokół niej wytworzyła się błękitna kula. A potem druga i trzecia.
-To są tarcze! –Powiedziała Lilia.
-Co teraz?
-Musimy zniszczyć tarcze. Potem ty odbierzesz kamień. Ja nie mogę tego zrobić, jestem za duża, no i nie zaatakuję mojej królowej.
-Rozumiem. –Odpowiedziałem.
Lilia zaczęła krążyć wokół królowej i strzelać w nią wybuchającymi kulami. Pociski dotykały niebieskiej ściany i eksplodowały, a na tarczy pojawiały się pęknięcia, które po chwili znikały. Z każdym kolejnym uderzeniem kuli pęknięcia stawały się coraz większe.
Opętana królowa także próbowała nas trafić swoimi pociskami, ale Lilia zwinnie unikała eksplodujących kul. A ja starałem się nie spaść z jej grzbietu, bo wykonywała bardzo gwałtowne ruchy, a unosiła się kilkadziesiąt metrów nad ziemią.
Po kilku minutach Lilia wystrzeliła pocisk, który dotknąwszy niebieskiej ściany, zbił jedna z trzech tarcz.
-Świetnie! Udało się! Jeszcze dwie! –Krzyknąłem.
Królowa zniżyła lot i zaczęła szybko uciekać.
-Nie możemy pozwolić im uciec. –Zawołała Lilia.
Ghast z czerwonymi oczami, na którym siedziałem, także zniżył lot i zaczął pościg za władczynią białych istot, która wysyłała w naszą stronę niebieskie błyskawice. Lilia, pomimo ogromnej prędkości, unikała piorunów.
Po kilkudziesięciu sekundach lotu dotarliśmy do ogromnej wioski pustynnej.
-To spawn! –Zawołałem.
Królowa wzniosła się i zatrzymała w miejscu. Nadszedł czas zniszczyć drugą tarczę.
Lilia strzelała swoimi kulami w tarczę, która wyglądała na potężniejszą od poprzedniej. Pociski królowej zmieniły się. Świeciły na żółto i były wyraźnie większe. Biała istota, na której siedziałem, unikała lecących bomb, które uderzały w spawn, doszczętnie niszcząc go. Studnia Atrotha, wiele mieszkań, stragany… To wszystko było teraz zniszczone. Stragany płonęły, domy leżały zawalone, studnia Atrotha rozpadła się na kawałki. Wioska pustynna była zdemolowana. Kto to wszystko naprawi?
Z ogromną rozpaczą patrzyłem, jak kolejne żółte pociski niszczą to, co było jedną z najważniejszych rzeczy na Arcadii.
-Nareszcie. –Usłyszałem krzyk Lilii. Druga tarcza królowej rozpadła się na części. Władczyni ponownie zniżyła swój lot i zaczęła uciekać.
Zaczęliśmy gonić władczynię ghastów, która uderzyła w hotel, w którym organizowany był co roku sylwester. Władczyni przeleciała budowlę na wylot. Teraz budynek spadał na nas.
-Uważaj! –Krzyknąłem. Lilia zaczęła panicznie krzyczeć i natychmiast wykręciła, ledwo unikając zawalającego się hotelu. Królowa dalej atakowała nas piorunami, ale biała istota, na której siedziałem, najwyraźniej nauczyła się ich unikać.
Po kilku minutach gonitwy królowa zmęczona wzniosła się tuż koło Olimpu. Lilia podleciała bliżej królowej. Została ostatnia tarcza do zniszczenia.
Władczyni ghastów bardzo szybko strzelała ogromnymi, różowymi kulami, które leciały na nas nawet, gdy się przemieszczaliśmy.
-Te kule są samonaprowadzające.
-Wiem! –Krzyknęła Lilia i zaczęła bardzo szybko okrążać królową, starając się ostrzeliwać jej tarczę. Za nami leciało kilkanaście pocisków. Zniżyliśmy lot. Szybko wywijaliśmy między domami adminów, a zdezorientowane pociski wysadzały kolejne budowle. Jedna z różowych kul rozbiła się o świątynie Tyra, z której nic po tej kolizji nie zostało.
-Ile szkód! Kto to wszystko naprawi? –Powiedziałem cicho.
-Martw się o siebie! –Krzyknęła Lilia i wystrzeliła kolejny pocisk w tarczę królowej. Za nami pojawiały się kolejne kule. Nie mogliśmy zostawać w miejscu, musieliśmy trwać w ciągłym ruchu. Lecieliśmy blisko skał, więc wiele pocisków rozbijało się o wzgórza i samą górę Olimp.
Lilia wystrzeliła kolejną strzałę, która zbiła ostatnią tarczę królowej.
-Udało się! –Krzyknąłem na całe gardło.
Królowa unosiła się w miejscu, ostrzeliwując nas pociskami samonaprowadzającymi.
-Nie będę atakować mojej królowej. –Powiedziała Lilia.
-Wiem. Musimy coś wymyśleć.
Krążyliśmy dookoła władczyni ghastów, uciekając przed pociskami.
-Zbliż się do królowej, postaram się na nią przeskoczyć i zaatakować szkieleta. –Zaproponowałem.
-To samobójstwo!
-Nie mamy już nic do stracenia. –Powiedziałem poważnie.
Lilia przeleciała blisko królowej, a ja sturlałem się na grzbiet władczyni ghastów. Spadłem z dwóch metrów z dużą prędkością. Czułem połamane kości i ogromny ból. Ale teraz nie mogłem się tym przejmować. Musiałem odzyskać kamień.
Z trudem wstałem, podbiegłem do zaskoczonego władcy mrocznych szkieletów i zaatakowałem. Mój atak szybko został odparty i król potworów zaczął atakować swoimi błyskawicznymi cięciami. Atakował tak szybko, że nie byłem w stanie określić, jak mam się bronić, więc machałem mieczem na oślep i próbowałem ranić przeciwnika za wszelką cenę. Władca szkieletów był jednak ode mnie znacznie silniejszy i pchnął mnie mieczem bardzo mocno, tak, że przeleciałem przez całe plecy królowej i złapałem się krawędzi.
-To już wasz koniec. –Powiedział król ciemności i kopnął mnie z całej siły w dłonie, przez co puściłem się i spadłem.
Szkielet złowieszczo się zaśmiał i nagle spojrzał zdziwiony. Stałem na Lilii, która zdążyła mnie złapać. Skoczyłem na potwora i zepchnąłem go z królowej. Z głośnym krzykiem potwór spadł a następnie uderzył o skały i połamał się na kilka fragmentów, a z jego czaszki wypadł kamień.
-Szybko, trzeba złapać diament! –Zawołała Lilia. Wsiadłem na nią, zawiozła mnie na dół i złapałem kamień. Później Lilia zawiozła mnie z powrotem na królową, której włożyłem kamień do korony.
Oczy władczyni ghastów ponownie zrobiły się czerwone, jak kiedyś.
-Udało się! –Ucieszyłem się.
-Wracajmy na pole bitwy. –Powiedziała poważnym głosem królowa.
-Racja. Mogą nas tam potrzebować. –Rzekłem.
Szybko pędziliśmy przez Arcadię. Widziałem zniszczony spawn, zniszczone budynki, zniszczone domy… Coś koszmarnego. Udało się ocalić Arcadię, ale za jaką cenę? Mnóstwo osób, które znałem i lubiłem, zginęły w bitwie. Choćby Astelix, który został zdeptany przez ogromnego konia.
Wygraliśmy… Ale nie cieszyłem się. Straty były ogromne. Spawn, Olimp, tysiące domów zostały zrównane z ziemią. I kto to teraz naprawi?
Zrozpaczony spojrzałem się w gwiaździste, nocne niebo.
Dolecieliśmy na pole bitwy. Zeskoczyłem z Lilii. Dało się dostrzec setki zabitych szkieletów, ale ani jednego człowieka i ani jednego ghasta. Gdzie się wszyscy podziali? Gdzie ciała osób, które poległy za Arcadię?
Odwróciłem się. Lilii i królowej nie było. Zostałem sam.
-Co jest grane? Halo! Jest tu kto? –Krzyczałem przestraszony. Wszyscy zniknęli. Robiło się coraz ciemniej. Tak czarnego nieba jeszcze nie widziałem. Gwiazdy świeciły słabiej. Księżyca nie było na niebie. Czułem strach. Zaczął padać deszcz.
-Pomocy! –Krzyknąłem, mimo że nic mi nie groziło.
-Nie bój się. Chodź do mnie. –Usłyszałem kobiecy głos. Odwróciłem się. Ujrzałem oślepiające światło.
-Kim jesteś?
-Nie poznajesz mnie? –Otrzymałem odpowiedź od rozbawionej osoby.
Przyjrzałem się postaci bliżej. Była to kobieta we fioletowych ubraniach z długimi, czarnymi włosami i zielonymi oczami. Na pewno gdzieś już ją widziałem…
-Gwiazdka? –Zapytałem z niedowierzaniem.
-Dokładnie.
-Ale… Ale jak? Gdzie są wszyscy? Co się stało.
-Chodź ze mną. Wytłumaczę ci.
Dopiero teraz spostrzegłem, że źródłem jasnego światła był portal.
-Udało się wam odzyskać kamień. Ale mrok zdążył się rozprzestrzenić. Potwory i ciemność zapanują nad Arcadią. Na zawsze.
-Co? –Niemal krzyknąłem.
-Wiedziałam o tym już wcześniej. Po tym, jak wpadłam do lawy, wylądowałam w pustym wymiarze. W każdej chwili mogłam wrócić do was, ale zobaczyłam, że nastąpi wojna ze szkieletami. Mogłam wam pomóc walczyć, wtedy byście wygrali, ale straty i tak byłyby ogromne. Dlatego w pustym wymiarze, w którym byłam, zaczęłam tworzyć wierną kopię Arcadii. Sprawiłam, że wszystkie złe rzeczy nie dotrą do mojego wymiaru, że nie będzie tam potworów, że wszyscy będą szczęśliwi. Tamten świat jest identyczny jak wasz sprzed wojny. Dodałam także kopię Netheru, dla ghastów. Cały wymiar nazwałam Nemeą.
-Czyli… Tamten portal prowadzi do takiego samego, ale jednocześnie lepszego świata?
-Dokładnie, Bercik. Chodź ze mną. Zostałeś tylko ty. Wszystkich innych już przeprowadziłam. Przejdź do Nemei i ostatecznie zamknę wszystkie portale.
Po raz ostatni spojrzałem się na Arcadię. Ciemna mgła otoczyła pole bitwy. Trawa więdła. Padał deszcz, ciemne chmury zakryły niebo. Wszędzie walały się szczątki szkieletów.
Bez zastanowienia wskoczyłem w portal.
Po chwili wylądowałem na spawnie. Byłem zdrowy. Zupełnie, jakby moje rany odniesione wskutek walki z mrocznym szkieletem były cofnięte.
Na Nemei była noc. Ujrzałem mnóstwo ludzi. Także tych, którzy już dawno zginęli. Najwyraźniej Gwiazdka ich wskrzesiła. Coś wspaniałego! Wszyscy się cieszyli.
Spawn wyglądał tak samo, a jednak żywiej, a jednak piękniej. Wszystko było wspanialsze niż na Arcadii.
Następne godziny upływały na rozmowach z moimi przyjaciółmi. Wciąż nie mogłem wyjść z zachwytu – tu wszystko było takie piękne, wspaniałe, doskonałe, żywe, radosne, kolorowe…
Po kilku godzinach rozmów dotarłem w końcu na Olimp. Ujrzałem wioskę adminów. Nasze małe domki wyglądały jak nigdy dotąd. Wszystkie czyste, nowe, aż chciało się żyć!
Spojrzałem na świątynie Tyra. Zmieniła się. Teraz była to świątynia Tyra i Gwiazdki. Nasz władca, xtyro, wreszcie będzie mógł rządzić ze swoją siostrą nad całą krainą. Nasz król będzie szczęśliwy, że po tylu latach w końcu spotka się ze swoją siostrą. I już nigdy więcej nie będzie musiał się o nią martwić.
Wszedłem do mojego domu, który wyglądał nadzwyczaj świeżo. Byłem szczęśliwy, że to koniec kłopotów i wszystkiego złego. Nareszcie zapanuje radość i nie będę musiał niczym się martwić. Nikt nie będzie się musiał niczym martwić.
Szczęśliwy, ale zmęczony, położyłem się do łóżka i zasnąłem. Zasnąłem ze świadomością, że każdy dzień będzie lepszy od poprzedniego.
Statystyki
- Grupa: Member
- Całość postów: 437
- Odwiedzin: 6 205
- Tytuł: Chorąży
- Wiek: Wiek nie został ustalony
- Urodziny: Data urodzin nie została podana
-
Płeć
Mężczyzna
-
Zainteresowania
Informatyka, matematyka, język polski i niemiecki
Narzędzia użytkownika
Ostatnio byli
- GamingCrew.pl
- → Przeglądanie profilu: Eurobercik
- Privacy Policy
- Regulamin Forum ·